piątek, 30 września 2016

Rodział 26.Op. 3

Przed wejściem do Sali zerknęłam na gazetkę z rozpiską patroli. Na moje nieszczęście mój przypadał na dzisiaj, w dodatku znów moim partnerem miał być Ryan. Nie byłam pewna, czy dam radę normalnie współpracować z Fairchildem.

Nie podeszłam od razu do stolika, chciałam jak najdłużej unikać kontaktu z Ryanem. Stanęłam więc w kolejce po jedzenie. Przede mną stał Brian, kiedy mnie zauważył, powiedział – Hej, Cecily. Mamy dzisiaj razem patrol, Ryan chciał się zamienić. Wydawał się jakiś dziwny. Między wami wszystko okay?
- nie do końca – zacisnęłam zęby. Chłopak wyczuł, że więcej mu nie powiem, więc zmienił temat.
- nie wiesz może, gdzie jest Dave? Od wczoraj nie dawał znaku życia. – serio kocham Briana, ale w tym momencie miałam ochotę go udusić. Na samą myśl o wampirze mój humor się zepsuł. 
Odpowiedziałam więc tylko, że nie widziałam go, zabrałam jabłko i kierowałam się do stołu. 

Przecież nie musiałam rozmawiać z Fairchildem, była jeszcze Bonnie. Usiadłam obok czarownicy, która natychmiast postanowiła podzielić się ze mną najnowszą wiadomością.
- Ryan mówi, że Dave odszedł ze szkoły! Biedny Brian, jeszcze o  niczym nie wie… - nie wytrzymałam i spojrzałam na Ryana. Pokiwał głową, na znak, że Bonnie mówi prawdę. Na pierwszy rzut oka wyglądał, jakby cała wczorajsza kłótnia nie zrobiła na nim wrażenia, ale w jego oczach czaił się smutek. Poczułam ukłucie w sercu. Może nie powinnam być dla niego taka ostra?
- ludzie, nie wiecie o co chodzi? – Brian usiadł naprzeciwko mnie – Dave właśnie przysłał mi SMS, że odchodzi i nie mógł przekazać mi tego osobiście. Nic wam nie mówił? – pokiwaliśmy zgodnie głowami, że nie.

****

Po lekcjach miałam jakieś trzy godziny do tego, żeby przygotować się na patrol. Przez większość tego czasu spałam, żeby zgromadzić siły, bo po zajęciach bolała mnie głowa od poznanych Runów i mięśnie od ćwiczeń z obciążeniem. Lightwood uparł się, że musimy wykształcić więcej masy mięśniowej, co wcale mi się za bardzo nie uśmiechało, bo teraz wszystko mnie bolało, a czekał mnie jeszcze ciężki wieczór.
Wiązałam właśnie ciężkie buty od stroju bojowego, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. 
- już idę, Brian – zawołałam, przewidując, kto znajduje się na korytarzu.

***

Chodziliśmy po jakimś odludziu już od dwóch godzin i do tej pory nie trafiliśmy na żadnego demona. Akurat dzisiaj, kiedy mogłabym wyrzucić z siebie wszystkie te emocje, nie było na czym ich wyładować. Nie wiem po co każą nam chodzić na te patrole, kiedy nic się nie dzieje.
- może już wrócimy, co? – Brian zadał pytanie, przerywając tym samym ciszę, która trwała nieprzerwanie od początku patrolu.
- okay – odpowiedziałam i zwróciłam się w stronę parkingu, na którym znajdował się nasz samochód. Było to jakieś dziesięć minut drogi stąd. Drogę pokonaliśmy w milczeniu, jednak w samochodzie postanowiłam się odezwać.
- Dave nie powinien odchodzić bez pożegnania – Brian nie odrywał wzroku od jezdni. Było już ciemno i zaczął padać śnieg, więc widoczność była dość ograniczona.
- nie powinien – wzruszył ramionami – ale twoim zdaniem dobrze zrobił, że odszedł – to nie zabrzmiało jak pytanie.
- Brian, to nie tak. Ja po prostu znam go od innej strony, niekoniecznie od tej dobrej. Wiem, że między wami coś było, więc może dobrze, że skończyło się to tak, jak się skończyło. Uwierz mi, pewnych rzeczy wolałbyś o nim nie wiedzieć.

Chłopak nic już nie powiedział, wiedziałam, że musi to sobie przemyśleć.

Kiedy dotarliśmy do Akademii na ziemi leżała już kilkucentymetrowa warstwa białego puchu, jednak kiedy wysiadłam z samochodu śnieg tylko delikatnie prószył.
- idź już, Brian – powiedziałam, kiedy stanęliśmy przed drzwiami – przejdę się – chłopak skinął głową i przekroczył próg Akademii. Ja skierowałam się do lasu, nad jezioro. Nie bałam się chodzić sama, w końcu tereny Akademii są zabezpieczone przed nieproszonymi gośćmi, poza tym miałam ze sobą broń, której nie zdążyłam wcześniej odłożyć.

Byłam już blisko jeziora, kiedy poczułam, że coś, albo ktoś mocno łapie mnie za rękę.

piątek, 23 września 2016

Rozdział 25. op. 3


- jak to, ty ją zabiłeś?! Przecież to była twoja siostra! – chodziłam wściekła w tę i z powrotem.
- przecież wiem, że nią była – powiedział cicho. Siedział na łóżku z miną skazańca. – noszę po tym ślad do dzisiaj.
- te blizny… to dlatego je masz – powiedziałam, kiedy przypomniałam sobie o długich kreskach na plecach Ryana. Pokiwał głową. – wiedziałam, że to nie sprawka demona. – wycedziłam. Nie mogłam uwierzyć w to, że chłopak, który kiedyś był cichy i zamknięty w sobie właśnie wyznał mi, że zabił własną siostrę. To było po prostu niewyobrażalne.

- Cecily, nie miej mi tego za złe – wyszeptał – to było dawno temu
- dawno? Rok to dla ciebie tak dużo czasu? – zakpiłam.
- proszę, C. już wystarczy, że rodzina mnie nienawidzi – no tak, to oczywiste, że matka nie mogła go znienawidzić tylko za to, że był efektem jej romansu. Teraz to  miało sens.
- czy śmierć Annie to też twoja wina? – musiałam to wiedzieć. Rany na moim sercu po stracie przyjaciółki jeszcze nie do końca się zabliźniły, dlatego musiałam. Nawet, jeśli raniłam tym Ryana, chłopaka, którego jeszcze wczoraj kochałam.

- nie. Jej nie zabiłem – odparł. Wiedziałam, że swoją nieufnością sprawiam mu ból, ale nie interesowało mnie to. Już nie.
- ups, to chyba moja sprawka – usłyszeliśmy znajomy głos. Drzwi do sypialni były otwarte, a o futrynę opierał się wysoki blondyn w czerwonym mundurku. Dave.
- to znaczy? – wbiłam w niego wzrok.
- to, co słyszałaś. To ja zabiłem tą czarownicę – powiedział to takim tonem, jakby mówił nam o tym, e właśnie zamówił pizzę. Ryan dalej siedział z nieodgadnioną miną.
- a ta wiadomość na ścianie? – zapytałam cicho.
- zawsze będą następni? W nagłym przypływie weny twórczej postanowiłem zostawić ją dla mojego syna – wzruszył ramionami. – ciągle winił się o śmierć Rose. To robiło się denerwujące.

Musiałam wyjść z tego pokoju.  Wyminęłam Dave’a, który nadal nonszalancko opierał się o  drzwi. Ostatni raz spojrzałam na Ryana. Nadal nie widziałam w nim kogoś, kto mógłby kogokolwiek zabić, ale wiedziałam, że to tylko pozory. W połowie był potworem, jak jego ojciec.
Serce pękło mi na widok oczu chłopaka siedzącego na łóżku. Było w nich tyle bólu, żalu i smutku. Jednak w głowie nadal miałam obraz wykrzywionej złością twarzy Ryana, kiedy bił Toma na treningu. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę pokoju.

- ludzie umierają, Cecily. Lepiej się przyzwyczaj – powiedział Dave, kiedy już ledwo mogłam go usłyszeć. Jednak jego słowa nadal wybrzmiewały w mojej głowie.
Zatrzasnęłam z hukiem drzwi. W tej chwili czułam się pozbawiona jakichkolwiek emocji. Kiedy rozważałam w myślach każde słowo Fairchilda nadal nie mogłam uwierzyć w to, że był zdolny zabić własną siostrę. Nie byłam pewna, czy potrafię mu przebaczyć to, co zrobił, w tej chwili byłam pewna tylko jednej rzeczy – Dave musi zapłacić za śmierć Annie.

dodatkowy bonus w postaci utworu Hoziera, moim zdaniem jego klimat pasuje do tego (i nadchodzących) rozdziałów :) 

piątek, 16 września 2016

Rozdział 24. op.3

- przepraszam za wczoraj – powiedział Ryan bawiąc się czerwoną wstążką, którą miał zawiązaną na lewej ręce.

- nic się nie stało. Przecież ostrzegałeś, że coś takiego się mogło wydarzyć – potargałam mu jego ciemne włosy. – co to za wstążka? – to pytanie nagle wydało mi się ważne, chociaż od początku roku ja nosił, a nie zwróciłam na to szczególnej uwagi

- dyrektorka kazała mi ją nosić. Ma przypominać nauczycielom, że jestem mieszańcem – ostatnie słowo wymówił prawie z nienawiścią
- ja takiej nie mam – wyszeptałam
- bo ty nie stanowisz zagrożenia – powiedział z nutką goryczy
- ty też nie!
- nie? Wczoraj rozwaliłem Tomowi nos i kość policzkową, Cecily. To chyba nie jest norma. Pomyśl sobie, co mógłbym mu zrobić, gdyby Alexander mnie nie powstrzymał – postanowiłam nie kontynuować dalej tej rozmowy.

Podczas obiadu okazało się, że dziś to Dave ma zły dzień. Jednak podczas gdy Ryan był wściekły, jego ojciec natomiast wydawał się być w kryzysowy dzień bardzo złośliwy. Jak tylko zobaczył syna, uśmiechnął się  i z wrednym wyrazem twarzy powiedział – widzę, że ci lepiej, młody. Przynajmniej nie zrobiłeś nic swojej ukochanej Cecily – Ryan skrzywił się
- ja to nie ty – powiedział oschle
- poczekaj tylko, a skończy jak Rose – na dźwięk tego imienia Ryan spiął się, a jego twarz przybrała kamienny wyraz. – oo tak, biedna Rose.. – kontynuował Dave – mam nadzieję, że Ry powiedział ci już, co tak naprawdę się z nią stało – spojrzał na mnie, całkowicie ignorując przypatrujących się mu Bonnie i Briana. Jednak ja nie rozumiałam, dlaczego używa imienia nieżyjącej siostry Ryana.
- ty cholerna pijawko, odwal się od nas. To moja decyzja, co komu wyznaję – trochę zabolał mnie fakt, że mój chłopak nie wszystkimi sprawami nadal się ze mną dzielił. Chociaż opowiadał mi kiedyś o Rose… 

- nie uważasz, że powinna znać prawdę? – Dave zrobił minę niewiniątka. Ryan nie kontynuował rozmowy z ojcem, tylko odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia.
- i tak się dowie! – krzyknął za nim Dave
- ZAMKNIJ SIĘ!- wrzasnął Ryan. Kilka osób z zaciekawieniem na niego spojrzało. Dave, jak gdyby nigdy nic siedział z tym swoim irytującym uśmieszkiem.

Pobiegłam za Fairchildem, ale udało mi się go dogonić dopiero na męskim piętrze. Ani razu się na mnie nie obejrzał, a kiedy dotarł do swojej sypialni chciał zatrzasnąć mi drzwi przed nosem. zatrzymałam je ręką i wcisnęłam się do środka.
- możesz mi wyjaśnić…- nie zdążyłam dokończyć myśli, bo chłopak pchnął mnie na ścianę i zaczął całować. Nie ukrywam, podobało mi się to, ale w tym momencie chciałam wiedzieć, o co chodziło Dave’owi. Próbowałam się wyrwać, ale zostałam jeszcze mocniej przyciśnięta do ściany. Ewidentnie robił to, żeby odwrócić moją uwagę.
- auu, co to miało być?! – wykrzyknął chłopak, kiedy dostał ode mnie z liścia.
- masz mi w tej chwili wyjaśnić, co się stało z twoją siostrą. Już! – chłopak odsunął się, ale lewą ręką nadal podpierał się o ścianę. Na tej ręce miał swoją czerwoną wstążkę. Spojrzał mi w oczy.
- Cecily, na pewno chcesz to wiedzieć? – jego głos nie wróżył niczego dobrego.
- tak. Wiem tylko, że została zabita. To wszystko.

Z jękiem spuścił głowę w dół.

- tak, Cecily. Została. To ja ją zabiłem.

sobota, 10 września 2016

Rozdział 23. op.3

- Lubię twoich rodziców – powiedział wesoło Ryan wieczorem, kiedy wieczorem siedział znów na moim krześle z nogami na biurku, czym niezmiernie mnie irytował. Rodzice właśnie odjechali.
- przepraszam za mamę. Za to, że poruszyła ten temat
- spokojnie, to naprawdę stare dzieje – chciał udawać twardziela, nawet prawie mu to wyszło. – już nie ważne – posłał mi uśmiech. – chodź tu, Cecily – usiadłam mu na kolanach jak mała dziewczynka. W tej chwili chciałam po prostu mieć go przy sobie. Objęłam go ramionami. Mimo jego muskularnej sylwetki teraz wydawał mi się być mały i bezbronny.
- naprawdę chcesz siedzieć przy Dave’ie podczas posiłków? Nie przeszkadza ci to? – słysząc to chłopak zaśmiał się cicho
- Cecily, nie mogę uciekać przed moim ojcem. To, że nie darzę go sympatią nie może wpłynąć na twoje relacje z przyjaciółmi, a w tym przypadku z Brianem. Dlatego odpowiedź na twoje pytanie to nie, nie przeszkadza mi to
Po około trzydziestu minutach musieliśmy się rozstać, bo było już późno. Ryan zanim wyszedł odwrócił się i oznajmił – Cecily, czasami mogę mieć swoje humorki. Od początku roku taki dzień jeszcze nie wystąpił, dlatego jestem pewien, że niedługo nadejdzie. Dlatego ostrzegam, bo mogę być nieznośny – i zamknął za sobą drzwi.

Niestety, na spełnienie jego słów nie musiałam długo czekać.

Kilka dni później wszedł do Sali z takim spojrzeniem, jakby miał kogoś zabić. Ze złością usiadł przy stole nie racząc nikogo nawet jednym spojrzeniem.
- a tego co ugryzło? – zapytał Brian
- to norma, Brian- odparł Dave – lepiej zostaw go w spokoju.
Pora śniadania już się kończyła, dlatego zapytałam Ryana, czy nie jest głodny
- nie, dziękuję – niemal warknął, nadal na mnie nie patrząc.
- może nie idź dzisiaj na zajęcia, Ryan? Trener to zrozumie – w głosie Dave’a wyczułam coś na kształt troski

- nic mi nie jest! – krzyknął chłopak i wyszedł z Sali.
- serio nie żartował z tymi humorkami – mruknęłam pod nosem, lecz nie umknęło to Dave’owi.
- taaak, w te dni bardziej przypomina wampira – wzruszył ramionami – musisz się przyzwyczaić. Może i jest w większości Nocnym Łowcą, ale jego druga natura daje o sobie znać.
- współczuję mu – powiedziała Bonnie, kiedy skończyła owsiankę z owocami. – nie wyobrażam sobie być w części wampirem
- to wcale nie jest takie złe – Dave zgromił ją wzrokiem. – tylko czasami bywa uciążliwe
- wiesz co, Bonnie, powinnaś sobie kogoś znaleźć – wypalił nagle Brian. Czarownica spojrzała na niego pytająco – no, wiesz, teraz tylko ty zostałaś i…
- czy ty chcesz mi powiedzieć, że ty i Dave?! – wytrzeszczyła oczy. Nie wiem, jak mogła wcześniej nie zauważyć, że coś ich łączy. Najwidoczniej oni też tego nie ogarniali, bo trochę się speszyli. Właściwie ojciec Ryana (nadal nie mogę w to uwierzyć, że jest jego ojcem, w końcu wygląda na góra osiemnaście lat) wyglądał, jakby miał zapaść się pod ziemię.

***
- Fairchild, możesz się do cholery ogarnąć? – słyszałam ostry głos trenera Lightwooda. Jego palce wbijały się w bark Ryana, którego niemal rozsadzała złość.
Jak tylko wszedł na salę gimnastyczną było jasne, że zaraz zrobi komuś krzywdę. Wszystkim zgromadzonym Łowcom posyłał mrożące spojrzenie, aż bałam się do niego podejść. Postanowiłam zostawić go w spokoju. Na jego (albo nasze) nieszczęście Lightwood postanowił dzisiaj poćwiczyć z nami walki z drugim przeciwnikiem. Ja miałam walczyć z niską blondynką, którą dość szybko udało mi się powalić na ziemię. Rzeczywiście robiłam się coraz lepsza (ahh ta wrodzona skromność). Później na ring wszedł Ryan. Jego przeciwnik, Tom, wyglądał niemal tak samo groźnie jak Ryan w tej chwili. Jednak był niemal dwa razy większy od mojego chłopaka i co najmniej o głowę wyższy. Normalnie uznałabym, że Tom wygra, ale nie dziś. Fairchild niemal rzucił się na przeciwnika i ze złością zaczął go okładać pięściami. Dobrze wykorzystał to, że jest mniejszy i sprawniejszy od Toma i umiejętnie wymijał jego ciosy. W jego oczach pojawił się groźny błysk, a walka stała się jeszcze bardziej brutalna. Kiedy usłyszeliśmy chrupot łamanej kości Lightwood wbiegł na ring i siłą odciągnął Ryana od drugiego chłopaka. Posłał Toma do pielęgniarki i zaczął wrzeszczeć na Fairchilda, po czym wysłał go do pokoju aby się uspokoił, a sam poszedł zgłosić sprawę dyrektorce. Mam nadzieję, że nie dostanie się Ryanowi za mocno. W końcu  nic nie mógł poradzić na swoją wybuchową naturę.



piątek, 2 września 2016

Rozdział 22. Op.3


Dzisiaj była niedziela – dzień wizyt rodziców. Musiałam jeszcze ogarnąć pokój, dlatego jak tylko otworzyłam oczy, wyskoczyłam z łóżka. I omal nie dostałam zawału.

- Ryan, co ty tu robisz do cholery?! – krzyknęłam tak głośno, że zapewne słyszeli mnie wszyscy. 

Chłopak siedział, jak gdyby nigdy nic, na fotelu z nogami wyciągniętymi na biurku.
- czekam, aż się obudzisz – powiedział z rozbrajającym uśmiechem. Rzuciłam w niego poduszką. – a to za co?
- za to, że mnie przestraszyłeś, idioto – warknęłam
- przepraszam – wybuchnął śmiechem – myślałem, że jesteś nieustraszonym Nocnym Łowcą.
- a weź mnie ugryź, Fairchild
- kusząca propozycja, ale chyba nie skorzystam – wyszczerzył się, pokazując swoje kły, za co znów oberwał poduszką.
- dzisiaj dzień wizyt. Muszę ogarnąć pokój.
- pomogę ci – stwierdził.
- najpierw muszę się ubrać – to miało mu zasugerować, że powinien wyjść, ale on siedział i się nie ruszał. – Ryan!
- co?
- wyjdź, powiedziałam, że muszę się ubrać.
- a ja powiedziałem, że ci pomogę – powiedział zaczepnie.

- WYNOCHA!- krzyknęłam
- no dobra, dobra. Za pięć minut wracam – rzucił przez ramię.

 Od razu rzuciłam się do szafy. Dziś nie musiałam nosić mundurka, więc wybrałam czarną, dość przylegającą sukienkę do połowy uda i z długimi rękawami. Moje długie, kasztanowe włosy rozpuściłam, aby spływały falami na plecy. Przez pół roku w Akademii sporo urosły. Teraz sięgały  mi prawie do końca pleców. Przez ich długość i  moją nietypową urodę od razu było widać moje pochodzenie, jednak mi to nie przeszkadzało. W końcu nie byłam jedynym mieszańcem w tej szkole.

O wilku mowa. Ryan znów wszedł do pokoju.

- nadal nie nauczyłeś się pukać? – zapytałam .
- coś ty taka drażliwa dzisiaj?
- może dlatego, że zaledwie wczoraj dowiedziałam się o tym, że mój chłopak jest w połowie wampirem, a dzisiaj zastałam go bezczelnie wgapiającego się we mnie, kiedy spałam? To chyba może być to.
- Cecily, czy ty się mnie boisz? – zapytał z czułością.
- nie. – odpowiedziałam krótko ze wzrokiem wbitym w podłogę. Najwidoczniej odebrał to opacznie, bo w mgnieniu oka znalazł się przy mnie i wyszeptał
- nigdy bym cię nie skrzywdził, Cecily – to było z jego strony urocze, ale przecież nie mógł o mnie myśleć jako o sierotce Marysi.
- cholera, nie boję się ciebie, dupku – odepchnęłam go od siebie. – daj mi się tylko przyzwyczaić, okay?

***

Byłam bardzo podobna do rodziców. Rudobrązowy kolor włosów odziedziczyłam po mamie, ale oczy po tacie. Oboje byli wysocy i dobrze zbudowani, zapewne po latach treningów. Szli w moją stronę, ale jeszcze mnie nie zauważyli. Rozglądali się zaciekawieni po szkole.

- to oni? – zapytał Ryan. Pokiwałam głową na potwierdzenie. – jesteś do nich taka podobna – szepnął. Uśmiechnęłam się na te słowa, bo dopiero co myślałam o naszym podobieństwie. Nie zdążyłam jednak nic mu odpowiedzieć, bo mama zobaczyła mnie i wzięła mnie w ramiona. Jej uścisk był mocny, dawał poczucie bezpieczeństwa, po prostu ucisk mamy. Tata także mnie uciskał.
- ale się za tobą stęskniłem – powiedział zduszonym głosem. – widzę, że urosłaś… i treningi też zrobiły swoje. Tylko mi nie przywal – zaśmiał się. Taki właśnie był tata, zawsze uśmiechnięty.
- no dobrze, a teraz powiedz mi, Cecily, co ci odbiło, żeby pójść do siedliska Shax’ów? – powiedziała mama. Jej uśmiech nagle zniknął, a na jego miejsce pojawił się surowy wyraz twarzy.
- ekhm- Ryan chciał zwrócić na siebie uwagę rodziców – to chyba moja wina – powiedział przeczesując włosy palcami. Mama i tata pojrzeli na niego zaskoczeni.
- twoja? – zapytał tata. Nie wyglądał na złego, bardziej na zaciekawionego. Zmierzył chłopaka od stóp do głów
- to… to był impuls i tak jakoś wyszło… - Ryan chciał wziąć winę na siebie, ale widocznie nie wiedział co powiedzieć.

- dobra, już nie ważne – mama westchnęła i wzniosła oczy ku niebu – ale to ma być ostatni raz – pojrzała groźnie na nas obu. Po chwili jednak jej spojrzenie złagodniało. – ty jesteś Ryan Fairchild?
- tak, ale…
- kiedyś przyjaźniłam się z twoją matką, jeszcze zanim się urodziłeś. Nie ma jej tutaj? – zapytała z zaciekawieniem. Nie wiedziała, że zadała właśnie jedno z najgorszych pytań, jakie mogła zadać.
- nie, ona tak jakby… mnie nienawidzi.- jego głos nie wyrażał żadnych emocji
- ale nie ma to związku z tym, że jesteś w połowie wampirem? – chciała się upewnić. Szczęka mi opadła. Oni wiedzieli?! Spojrzałam na Ryana, który wyglądał na nie mniej zaskoczonego ode mnie.
- nooo, po części ma…. – powiedział nadal w szoku. – ale chodzi bardziej o to, że tata ją zostawił. Przeze mnie.

- uhh, przecież to nie prawda – powiedziała mama smutno. – nie sądziłam, że Elaine aż tak się zmieniła – kiedy to powiedziała, zrobiła coś, czym kompletnie mnie zaskoczyła. Podeszła do Ryana i po prostu go uściskała. Chłopak chyba nie tego się spodziewał, w końcu nie był przyzwyczajony do takiego okazywania uczuć. teraz zrozumiałam, jak bardzo był skrzywdzony. – przepraszam, nie powinnam była poruszać tego tematu

- nic się nie stało, przyzwyczaiłem się. – wzruszył ramionami.

-   może oprowadzicie nas po szkole? Trochę się tu pozmieniało… - tata postanowił przerwać ta sytuację, która zaczęła robić się krępująca dla na wszystkich. Za to go kochałam. Zawsze wiedział kiedy zmienić temat. Nie czekałam więc, aż Ryan przejmie dowodzenie, tylko wzięłam go za rękę i ruszyłam w stronę Sali. Dałam znak rodzicom, aby poszli za nami. Nie skomentowali głośno naszych splecionych dłoni, ale słyszałam jak szeptają za plecami. Chyba nie mówili nic złego, bo Ryan uśmiechał się pod nosem. Zapewne słyszał doskonale, co mówią.