ta-daaa! zapraszam Was na opowiadanie trzecie!! mam nadzieję, że spodoba Wam się lekka zmiana tematyki, potraktujmy ją jak wiosenny powiew świeżości :)
18 sierpnia wybrałam się z mamą do Nowego Jorku na zakupy. Niedługo miała znów zacząć się szkoła, więc przyjechałyśmy kupić trochę rzeczy. Szłyśmy właśnie zatłoczonym chodnikiem, kiedy mama ścisnęła mnie za rękę i szepnęła – chodźmy szybciej – nie wiedziałam, o co jej chodzi, ale przyspieszyłam, bo powiedziała to z poważną miną, lekko spięta. Moich rodziców często coś niepokoi, myślę, że mam to po nich. Jednak wydaje mi się, że oni wiedzą, czego mogą się spodziewać i niespokojnie czekają aż to się wydarzy. Niechętnie pozwalają jeździć na imprezy do Nowego Jorku i już jako małe dziecko musiałam chodzić na zajęcia z Taekwondo. Mówią, że to bardzo ważne, aby umieć się bronić, „żyjemy w bardzo niebezpiecznych czasach”, mówią. Kiedyś mnie to denerwowało, jednak teraz dostrzegam w tym zalety – jestem szybsza i zwinniejsza niż większość ludzi, a posiadanie czarnego pasa imponuje znajomym. Moja przyjaciółka twierdzi, że moja rodzina jest dziwna. „nie wiesz nic o dalszej rodzinie, a poza tym spójrz na twoich rodziców – mają pełno jakichś dziwnych tatuaży i ogólnie jakby byli z jakiegoś innego świata. Nie mają w ogóle znajomych!”. Ale ja nie mam takiego odczucia, chociaż czasami wydaje mi się, że ani oni ani ja nie pasujemy do reszty ludzi. Z rozmyślań wyrwała mnie mama
- masz już wszystko, czego potrzebujesz? – zapytała z
uśmiechem, który nagle pojawił się na jej twarzy. Nie było już śladu po
wcześniejszym zdenerwowaniu.
- eeee… chyba tak – odpowiedziałam zaskoczona.
- okay, to chyba możemy już jechać do domu - podsumowała. Nie czekając na moją
odpowiedź wsiadła do samochodu, który
magicznie znalazł się tuż obok nas. Nawet nie zauważyłam kiedy dotarłyśmy na
parking.
Przeciskałyśmy się zatłoczonymi ulicami Nowego Jorku. Mama nie spuszczała wzroku z jezdni, cały czas
skupiona. Kiedy jej się przyglądam, zauważam wiele podobieństw do mnie. Jest
wysoka, smukła, ale zarazem umięśniona. Jej włosy, aktualnie spięte w warkocz,
mają ten sam kolor co moje – rudobrązowy. Może rzeczywiście nic nie wiem o
dalszej rodzinie i przeszłości rodziców, ale to nic nie zmienia. Nie czuję
potrzeby, żeby wiedzieć to wszystko. Liczy się tu i teraz.
- idę dzisiaj z Alice na koncert zespołu Matta, okay? –
zapytałam. Matt był moim przyjacielem od przedszkola. Rok temu założył razem z
przyjaciółmi zespół rockowy, a dzisiaj grali koncert w klubie niedaleko mojego
domu.
- dobrze, tylko nie wróć za późno – rodzice nie byli
nadopiekuńczy i podobało mi się to. Pewnie z rodzicami Alice będzie ciężej.
Alice jest moją przyjaciółką od jakichś pięciu lat. Chodzi z Rickiem,
perkusistą zespołu Matta.
Dojechałyśmy do domu. była to niewielka miejscowość oddalona
zaledwie 20 minut jazdy samochodem od Nowego Jorku. Mieszkaliśmy w
jednorodzinnym domku na osiedlu, gdzie wszystko było wręcz idealne – równiutko
przystrzyżone trawniki, uśmiechnięte emerytki i dzieci bawiące się razem na
ogródkach zamiast siedzieć w domu i grać w CS’a.
Na schodach wejściowych siedział Matt. Podniósł się, kiedy
wysiadłyśmy z samochodu i pomógł mojej mamie wziąć torby z zakupami z
samochodu. – dzień dobry, pani Blackthorn!
- cześć Matt – odpowiedziała mama. Zawsze lubiła mojego
przyjaciela, ale chyba nie miała innego wyjścia zaważywszy na to, że tak długo
się przyjaźniliśmy.
Odstawiliśmy zakupy w kuchni, a mama zabrała się za obiad.
Do kuchni wszedł tata – cześć, Matt – rzucił podchodząc do siatki z zakupami.
Teraz zaczął w niej grzebać, a kiedy znalazł to, czego szukał, czyli paczuszkę
Reese’s uśmiechnął się szeroko. Był wysokim, umięśnionym mężczyzną, a jego
ciało zdobiły tatuaże. Nie przedstawiały czegoś konkretnego, ale takie same
miała mama, tylko w innych miejscach. Tylko na wierzchu prawej dłoni mieli wytatuowane otwarte oko,
na lewej ręce też mieli takie same tatuaże, ale nie wiem co przedstawiały. Tata
mógłby wyglądać groźnie, ale ten rozbrajający uśmiech nie pomagał mu w tym za
bardzo. Kiedy już zjadł zawartość
paczuszki oznajmił – idę na siłownię. Idziesz ze mną, Mary?
- okay, tylko rozpakuję zakupy. – odpowiedziała mu mama.
Rodzice często trenowali razem, mówili mi, że robią to niemal od zawsze. Cóż,
każda para ma jakieś tradycje… - Cecily,
poradzisz sobie?
- jasne, idźcie. Matt, o której wychodzimy?
- o 17 możemy się zbierać.
Rodzice wyszli, a my poszliśmy oglądać telewizję. Matt
usiłował znaleźć jakiś sensowny film, jednak po chwili zdał sobie sprawę, że
nic ciekawego nie ma, więc odłożył pilota na ławę.
- denerwujesz się? – zapytałam.
- niee – wzruszył ramionami – mam tylko nadzieję, że nie
pomylę się przy solówce – Matt był zarówno wokalistą, jak i gitarzystą.
- dasz radę. Ćwiczyliście przecież tyle razy – Matt wie, że
jestem przeciwniczką częstych prób, ale chłopacy stwierdzili, że lepiej być
przygotowanym na wszystko, a ja nie zamierzałam im się wtryniać.
Około 17:00 pobiegłam na górę, żeby się uszykować. Wybrałam
czarne jeansy z dziurami, czarny top i skórzaną ramoneskę. Zrobiłam mocniejszy
makijaż i już byłam gotowa. Matt i Alice czekali już na korytarzu. Alice
przewróciła oczami –ja rozumiem, że to koncert rockowy, ale czy ty nie masz
ciuchów w innym kolorze niż czarny? – Alice zawsze mi to wypominała.
- w jakim na przykład? – zapytałam zaczepnie.
- no nie wiem… białym na przykład?
- wiesz, że biały w tradycji mojej rodziny jest kolorem
żałoby – to była prawda, ale nie żebym miała okazję sprawdzić, czy to prawda,
skoro nie utrzymywaliśmy kontaktu z nikim z rodziny.
- okay, okay, masz mnie. Co nie zmienia faktu, że musimy
wybrać się razem na zakupy, Blackthorn – podsumowała ze śmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz