Dzisiaj była niedziela – dzień wizyt rodziców. Musiałam
jeszcze ogarnąć pokój, dlatego jak tylko otworzyłam oczy, wyskoczyłam z łóżka.
I omal nie dostałam zawału.
- Ryan, co ty tu robisz do cholery?! – krzyknęłam tak głośno,
że zapewne słyszeli mnie wszyscy.
Chłopak siedział, jak gdyby nigdy nic, na
fotelu z nogami wyciągniętymi na biurku.
- czekam, aż się obudzisz – powiedział z rozbrajającym
uśmiechem. Rzuciłam w niego poduszką. – a to za co?
- za to, że mnie przestraszyłeś, idioto – warknęłam
- przepraszam – wybuchnął śmiechem – myślałem, że jesteś
nieustraszonym Nocnym Łowcą.
- a weź mnie ugryź, Fairchild
- kusząca propozycja, ale chyba nie skorzystam – wyszczerzył
się, pokazując swoje kły, za co znów oberwał poduszką.
- dzisiaj dzień wizyt. Muszę ogarnąć pokój.
- pomogę ci – stwierdził.
- najpierw muszę się ubrać – to miało mu zasugerować, że
powinien wyjść, ale on siedział i się nie ruszał. – Ryan!
- co?
- wyjdź, powiedziałam, że muszę się ubrać.
- a ja powiedziałem, że ci pomogę – powiedział zaczepnie.
- WYNOCHA!- krzyknęłam
- no dobra, dobra. Za pięć minut wracam – rzucił przez
ramię.
Od razu rzuciłam się do szafy. Dziś nie musiałam nosić mundurka, więc
wybrałam czarną, dość przylegającą sukienkę do połowy uda i z długimi rękawami.
Moje długie, kasztanowe włosy rozpuściłam, aby spływały falami na plecy. Przez
pół roku w Akademii sporo urosły. Teraz sięgały
mi prawie do końca pleców. Przez ich długość i moją nietypową urodę od razu było widać moje
pochodzenie, jednak mi to nie przeszkadzało. W końcu nie byłam jedynym mieszańcem
w tej szkole.
O wilku mowa. Ryan znów wszedł do pokoju.
- nadal nie nauczyłeś się pukać? – zapytałam .
- coś ty taka drażliwa dzisiaj?
- może dlatego, że zaledwie wczoraj dowiedziałam się o tym,
że mój chłopak jest w połowie wampirem, a dzisiaj zastałam go bezczelnie
wgapiającego się we mnie, kiedy spałam? To chyba może być to.
- Cecily, czy ty się mnie boisz? – zapytał z czułością.
- nie. – odpowiedziałam krótko ze wzrokiem wbitym w podłogę.
Najwidoczniej odebrał to opacznie, bo w mgnieniu oka znalazł się przy mnie i
wyszeptał
- nigdy bym cię nie skrzywdził, Cecily – to było z jego
strony urocze, ale przecież nie mógł o mnie myśleć jako o sierotce Marysi.
- cholera, nie boję się ciebie, dupku – odepchnęłam go od
siebie. – daj mi się tylko przyzwyczaić, okay?
***
Byłam bardzo podobna do rodziców. Rudobrązowy kolor włosów
odziedziczyłam po mamie, ale oczy po tacie. Oboje byli wysocy i dobrze
zbudowani, zapewne po latach treningów. Szli w moją stronę, ale jeszcze mnie
nie zauważyli. Rozglądali się zaciekawieni po szkole.
- to oni? – zapytał Ryan. Pokiwałam głową na potwierdzenie.
– jesteś do nich taka podobna – szepnął. Uśmiechnęłam się na te słowa, bo
dopiero co myślałam o naszym podobieństwie. Nie zdążyłam jednak nic mu
odpowiedzieć, bo mama zobaczyła mnie i wzięła mnie w ramiona. Jej uścisk był
mocny, dawał poczucie bezpieczeństwa, po prostu ucisk mamy. Tata także mnie
uciskał.
- ale się za tobą stęskniłem – powiedział zduszonym głosem.
– widzę, że urosłaś… i treningi też zrobiły swoje. Tylko mi nie przywal –
zaśmiał się. Taki właśnie był tata, zawsze uśmiechnięty.
- no dobrze, a teraz powiedz mi, Cecily, co ci odbiło, żeby
pójść do siedliska Shax’ów? – powiedziała mama. Jej uśmiech nagle zniknął, a na
jego miejsce pojawił się surowy wyraz twarzy.
- ekhm- Ryan chciał zwrócić na siebie uwagę rodziców – to
chyba moja wina – powiedział przeczesując włosy palcami. Mama i tata pojrzeli
na niego zaskoczeni.
- twoja? – zapytał tata. Nie wyglądał na złego, bardziej na
zaciekawionego. Zmierzył chłopaka od stóp do głów
- to… to był impuls i tak jakoś wyszło… - Ryan chciał wziąć
winę na siebie, ale widocznie nie wiedział co powiedzieć.
- dobra, już nie ważne – mama westchnęła i wzniosła oczy ku
niebu – ale to ma być ostatni raz – pojrzała groźnie na nas obu. Po chwili
jednak jej spojrzenie złagodniało. – ty jesteś Ryan Fairchild?
- tak, ale…
- kiedyś przyjaźniłam się z twoją matką, jeszcze zanim się
urodziłeś. Nie ma jej tutaj? – zapytała z zaciekawieniem. Nie wiedziała, że
zadała właśnie jedno z najgorszych pytań, jakie mogła zadać.
- nie, ona tak jakby… mnie nienawidzi.- jego głos nie
wyrażał żadnych emocji
- ale nie ma to związku z tym, że jesteś w połowie wampirem?
– chciała się upewnić. Szczęka mi opadła. Oni wiedzieli?! Spojrzałam na Ryana,
który wyglądał na nie mniej zaskoczonego ode mnie.
- nooo, po części ma…. – powiedział nadal w szoku. – ale
chodzi bardziej o to, że tata ją zostawił. Przeze mnie.
- uhh, przecież to nie prawda – powiedziała mama smutno. –
nie sądziłam, że Elaine aż tak się zmieniła – kiedy to powiedziała, zrobiła
coś, czym kompletnie mnie zaskoczyła. Podeszła do Ryana i po prostu go
uściskała. Chłopak chyba nie tego się spodziewał, w końcu nie był
przyzwyczajony do takiego okazywania uczuć. teraz zrozumiałam, jak bardzo był
skrzywdzony. – przepraszam, nie powinnam była poruszać tego tematu
- nic się nie stało, przyzwyczaiłem się. – wzruszył
ramionami.
- może oprowadzicie nas po szkole? Trochę się tu
pozmieniało… - tata postanowił przerwać ta sytuację, która zaczęła robić się
krępująca dla na wszystkich. Za to go kochałam. Zawsze wiedział kiedy zmienić
temat. Nie czekałam więc, aż Ryan przejmie dowodzenie, tylko wzięłam go za rękę
i ruszyłam w stronę Sali. Dałam znak rodzicom, aby poszli za nami. Nie
skomentowali głośno naszych splecionych dłoni, ale słyszałam jak szeptają za
plecami. Chyba nie mówili nic złego, bo Ryan uśmiechał się pod nosem. Zapewne
słyszał doskonale, co mówią.
Co by tu długo pisać: to jest taaaaaaakie urocze <3 Tylko czekać na następne :)
OdpowiedzUsuń