piątek, 21 października 2016

Rozdział 29. op3


Stałam pod drzwiami pokoju Ryana i nie wiedziałam, co robić dalej. Kiedy sekundę wcześniej wyciągnęłam rękę, aby zapukać, zdawało mi się, że słyszę rozmowę. Jednak wydawało mi się, że słyszę tylko jeden głos, Ryana, który zdawał się toczyć ze sobą jakąś ożywioną dyskusję.
Nagle drzwi otworzyły się szeroko. Moja ręka zastygła w powietrzu, ale zaraz ją opuściłam. 

Zobaczyłam Ryana, którego ciemne włosy były w nieładzie, oczy miał podkrążone, jakby nie spał od kilku dni.
- rozmawiasz sam ze sobą? – zapytałam, zanim on zdążył cokolwiek powiedzieć.
- podsłuchujesz? – odpowiedział pytaniem na pytanie, pozostawiając moje bez odpowiedzi.
- może. Możemy pogadać? – spojrzał mi w oczy z niekrytym zaskoczeniem
- jasne, chodź – odsunął się, abym mogła wejść do pokoju. – przepraszam za bałagan

Dopiero, kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do półmroku panującego w pokoju, zrozumiałam, o co mu chodzi. Wszędzie pełno było czarnych ciuchów, na biurku walały się kartki papieru i książki z Runami, a krzesło miało powykrzywiane nogi, jakby ktoś z ogromną siłą rzucił nim o ścianę. 
-no taaak, widzę, że emocje poniosły
- to.. to akurat sprawka Dave’a – powiedział, kiedy zauważył, że patrzę na krzesło. – zapomniałem powiedzieć Amelii, że potrzebuję nowe.
- no tak, Dave… odwiedził cię, od czasu, kiedy odszedł z Akademii? – sama nie wiem, czy chciałam usłyszeć odpowiedź na to pytanie.
- nie i nie sądzę, żeby szybko zaczął tęsknić. Ostatnim razem dość dobitnie pokazałem mu, co o nim sądzę.
- oh… w sumie, dobrze wiedzieć – zapadła krótka cisza. Ryan usiadł na łóżku, jedynym uporządkowanym miejscu w tym pokoju. Robiło duży kontrast do reszty pokoju, ale to tak idealnie pasowało do Ryana, chłopaka pełnego kontrastów. Usiadłam obok niego, chciałam znów poczuć jego bliskość. Byłam tak blisko, mogłam go dotknąć, jednak nie zrobiłam żadnego ruchu.
- chciałam cię przeprosić – zaczęłam
- czekaj, chyba nie dosłyszałem. Ty mnie przepraszasz? Cecily Fairchild mnie przeprasza! Nieustannie mnie zaskakujesz – powiedział swoim dawnym, ironicznym tonem, jednak zaraz dodał poważnie – Cecily, to chyba ja powinienem przepraszać, nie sądzisz?
- nie. Ry, ty ju przepraszałeś. Teraz moja kolej. Od czasu tej historii zachowuję się jak idiotka. Nie tylko tym, że jestem wobec ciebie okropna, ale też wobec innych. Całe dnie nie robię nic innego, tylko ćwiczę…
- no to akurat mi się podoba – zaśmiał się
- przestań – jakimś cudem ja też się uśmiechnęłam. – chodzi o to, że chciałam uciec od myślenia na temat ciebie, na temat nas. Jednak dzisiaj dotarło do mnie, jakie to było głupie. Nie mogę obwiniać cię za to, co zrobiłeś nie panując nad swoim zachowaniem. Nie oznacza to, że podoba mi się to, co zrobiłeś, jednak nie powinnam dodatkowo uświadamiać cię, jak bardzo schrzaniłeś, bo to sam wiesz najlepiej.  

- wow. Dziękuję.. chyba. W zasadzie, nie wiem, co powiedzieć, Cecily. Byłem pewien, że wszystko już stracone, że nigdy mi nie wybaczysz… - kiedy to mówił, wyglądał tak bezbronnie, jednak coś w jego oczach się zmieniło. Ukryty w nich smutek ustąpił miejsca jakiemuś nowemu wyrazowi, być może uldze.

Właśnie ta zmiana w jego oczach, ten promyk nadziei skłonił mnie do tego, co zrobiłam później. 
Przybliżyłam się w jego stronę i pocałowałam go. Odwzajemnił pocałunek, najpierw niepewnie, jakby nie wierzył, jednak po chwili nabrał dawnej pewności siebie.

I znów wszystko było tak, jak od zawsze powinno być. 


piątek, 14 października 2016

Rozdział 28. op.3

Od rozmowy w lesie minęło kilka dni. Nadal nie wiedziałam, co mam myśleć o tej całej sytuacji. Z jednej strony chciałam mu wszystko przebaczyć, żeby wszystko było jak dawniej, jednak z drugiej nie wiedziałam, czy kiedykolwiek będę czuła się przy nim bezpiecznie.
Żeby tak bardzo nie myśleć o tym, co by było gdybym wybrała jedno wyjście lub drugie, trenowałam więcej niż zazwyczaj. Mięśnie paliły mnie po każdym treningu, dłonie miałam poharatane od uderzeń w worki treningowe, następnego dnia ledwie dawałam radę wstawać z łóżka. Jednak to wszystko to tylko lekkie skutki uboczne, nie zmniejszały mojej determinacji. Ćwicząc mogłam niemal całkowicie przestać myśleć o Ryanie. Wiem, że powinnam w końcu poważnie wszystko rozważyć, ale nie miałam chęci. Wolałam poczekać i zobaczyć jak sprawy same się potoczą. Nie ukrywam, że powoli zaczynałam samą siebie irytować. Ryan schrzanił, to niech Ryan naprawia. Ale może z drugiej strony zrobił już wszystko, co powinien zrobić i teraz kolej na mój ruch? Szczerze mówiąc to nawet już nie byłam pewna, czy jestem zła za to, co zrobił. Jednak to, że nie pamięta całej sytuacji wydaje mi się trochę naciągane. Ale jakiś cichy głosik w mojej głowie mówi mi, że jest to możliwe…

- Cecily masz chwilę? – usłyszałam znajomy głos przerywający moje bezmyślne uderzanie w worek treningowy.
- tak, a co? – odpowiedziałam zdyszana.
- nic, po prostu – zaczął Brian. – chodzi o to, że moglibyście się już z Ryanem ogarnąć. Nie wiem o co wam poszło, ale ja już nie mogę tak dłużej. Ty całe dnie poza lekcjami spędzasz na katowaniu tego biednego worka treningowego, który nie wiem co ci zrobił, a Ryan przez tą waszą kłótnię całkowicie wszystkich odtrąca, jedyne jego reakcje na moje próby rozmowy to ‘tak’, ‘nie’ i ‘nie wiem’. A ja jestem pomiędzy wami, nawet Bonnie powoli zaczyna się oddalać od nas. I żeby nie brzmiało to tak jakby w całej mojej przemowie chodziło tylko o mnie, to pozwolę sobie uświadomić ci, iż obiekt twoich westchnień, a przynajmniej były obiekt, rzuca ci niesamowicie tęskne spojrzenia wtedy, kiedy już odrywacie się oboje od swoich jakże pasjonujących zajęć.

Przemowa Briana wypowiedziana niemal na jednym wdechu wywołała u mnie napad śmiechu. 
Chłopak chyba nie do końca się tego spodziewał, bo spoglądał na mnie ze zdziwieniem. Kiedy się już opanowałam, uściskałam go, co również go zdziwiło.

- wiesz co, Bri? Masz rację. Masz cholerną rację.
- naprawdę? – otworzył szeroko oczy.
- tak, powiem ci nawet więcej, jesteś darem od Boga!
- nie wierzę w Boga, Cecily.
- ja też nie wierzyłam, aż nagle poznałam ciebie – teraz to on zaczął się śmiać.
- i co teraz zrobisz?

- chyba pobiegnę do Ryana. Tak, zrobię to. Muszę z nim w końcu porozmawiać. – i wybiegłam z sali do treningów zostawiając Briana, który pewnie zastanawiał się, czy się cieszyć, czy dzwonić po psychiatrę. 

piątek, 7 października 2016

Rozdział 27. op.3

Robiąc parę szybkich ruchów udało mi się przycisnąć przeciwnika do pobliskiego drzewa. Blask Serafickiego miecza przyciśniętego do jego szyi oświetlił znajomą mi twarz.
- Fairchild, czyś ty do reszty zwariował?! – wykrzyknęłam
- prawdopodobnie tak... Cecily, wiem, że z chęcią odcięłabyś mi głowę, ale mimo wszystko weźmiesz Nóż z mojej szyi i mnie wysłuchasz?
- no tak, jasne – westchnęłam i uwolniłam Ryana. W miejscu, gdzie miecz za mocno wcinał się w jego skórę widniała czerwona pręga.- może teraz oświecisz mnie, dlaczego skradałeś się za mną w nocy, akurat wtedy, kiedy chciałam być sama?
-  nie skradałem się, pod Akademią nawet zawołałem, żebyś zaczekała, ale nie słyszałaś.
- albo nie chciałam słyszeć – powiedziałam szorstko, ale chłopak spojrzał  powątpiewaniem, wiedział, że kłamię.
- musiałem z tobą porozmawiać. Wtedy wyszłaś z pokoju nie pozwalając mi nic wyjaśnić, chciałem dać ci czas, żebyś mogła sobie wszystko przemyśleć.
- no to jesteś bardzo hojny, zważywszy na to, że dałeś mi aż dwa dni – burknęłam.
- tak, bo wtedy wydawało mi się to dobrym pomysłem, ale takim nie było. Doszłabyś do pochopnych wniosków.
-  tak? Ryan, do jakich pochopnych wniosków mogłabym dojść w sprawie morderstwa?
- na przykład do takich, że to ja je popełniłem. – wyszeptał. Wyglądał na wyjątkowo wyczerpanego, miał sine cienie pod oczami, przez co kontrast między bladą skórą a czarnymi włosami był jeszcze bardziej widoczny.
- przecież sam tak powiedziałeś – starałam się nadal brzmieć stanowczo i ostro, jednak widząc, w jakim jest stanie, przychodziło mi to z trudem.
- bo to jest najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie. Jednak cały czas mam nadzieję, że było inaczej.
- skąd te wątpliwości?
- bo tego nie pamiętam, Cecily. Zupełnie, jakby ktoś wyłączył światło i włączył je dopiero w tym momencie, kiedy rodzice znaleźli mnie z ciałem Rose w kałuży krwi – jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. – więc nie wiem, czy zrobiłem to ja, czy zrobił to ktoś inny, biegu zdarzeń nic już nie cofnie. – odwrócił się ode mnie i ruszył powoli w stronę Akademii. Po chwili jednak zatrzymał się i powiedział
- chciałem tylko, żebyś to wiedziała. Na nic nie liczę, jednak mam nadzieję, że dzięki temu kiedyś będziesz w stanie mi wybaczyć – te słowa sprawiły, że czułam jakby ktoś podeptał moje złamane serce.

- Ryan! – zawołałam, zanim zniknął mi z oczu. Chłopak spojrzał w moją stronę. – dziękuję – powiedziałam cicho, jednak on słyszał to doskonale.