Stałam pod drzwiami pokoju Ryana i nie wiedziałam, co robić
dalej. Kiedy sekundę wcześniej wyciągnęłam rękę, aby zapukać, zdawało mi się,
że słyszę rozmowę. Jednak wydawało mi się, że słyszę tylko jeden głos, Ryana,
który zdawał się toczyć ze sobą jakąś ożywioną dyskusję.
Nagle drzwi otworzyły się szeroko. Moja ręka zastygła w
powietrzu, ale zaraz ją opuściłam.
Zobaczyłam Ryana, którego ciemne włosy były
w nieładzie, oczy miał podkrążone, jakby nie spał od kilku dni.
- rozmawiasz sam ze sobą? – zapytałam, zanim on zdążył
cokolwiek powiedzieć.
- podsłuchujesz? – odpowiedział pytaniem na pytanie,
pozostawiając moje bez odpowiedzi.
- może. Możemy pogadać? – spojrzał mi w oczy z niekrytym
zaskoczeniem
- jasne, chodź – odsunął się, abym mogła wejść do pokoju. –
przepraszam za bałagan
Dopiero, kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do półmroku
panującego w pokoju, zrozumiałam, o co mu chodzi. Wszędzie pełno było czarnych
ciuchów, na biurku walały się kartki papieru i książki z Runami, a krzesło miało
powykrzywiane nogi, jakby ktoś z ogromną siłą rzucił nim o ścianę.
-no taaak, widzę, że emocje poniosły
- to.. to akurat sprawka Dave’a – powiedział, kiedy
zauważył, że patrzę na krzesło. – zapomniałem powiedzieć Amelii, że potrzebuję
nowe.
- no tak, Dave… odwiedził cię, od czasu, kiedy odszedł z
Akademii? – sama nie wiem, czy chciałam usłyszeć odpowiedź na to pytanie.
- nie i nie sądzę, żeby szybko zaczął tęsknić. Ostatnim
razem dość dobitnie pokazałem mu, co o nim sądzę.
- oh… w sumie, dobrze wiedzieć – zapadła krótka cisza. Ryan
usiadł na łóżku, jedynym uporządkowanym miejscu w tym pokoju. Robiło duży
kontrast do reszty pokoju, ale to tak idealnie pasowało do Ryana, chłopaka
pełnego kontrastów. Usiadłam obok niego, chciałam znów poczuć jego bliskość. Byłam
tak blisko, mogłam go dotknąć, jednak nie zrobiłam żadnego ruchu.
- chciałam cię przeprosić – zaczęłam
- czekaj, chyba nie dosłyszałem. Ty mnie przepraszasz? Cecily
Fairchild mnie przeprasza! Nieustannie mnie zaskakujesz – powiedział swoim
dawnym, ironicznym tonem, jednak zaraz dodał poważnie – Cecily, to chyba ja powinienem
przepraszać, nie sądzisz?
- nie. Ry, ty ju przepraszałeś. Teraz moja kolej. Od czasu
tej historii zachowuję się jak idiotka. Nie tylko tym, że jestem wobec ciebie
okropna, ale też wobec innych. Całe dnie nie robię nic innego, tylko ćwiczę…
- no to akurat mi się podoba – zaśmiał się
- przestań – jakimś cudem ja też się uśmiechnęłam. – chodzi o
to, że chciałam uciec od myślenia na temat ciebie, na temat nas. Jednak dzisiaj
dotarło do mnie, jakie to było głupie. Nie mogę obwiniać cię za to, co zrobiłeś
nie panując nad swoim zachowaniem. Nie oznacza to, że podoba mi się to, co
zrobiłeś, jednak nie powinnam dodatkowo uświadamiać cię, jak bardzo
schrzaniłeś, bo to sam wiesz najlepiej.
- wow. Dziękuję.. chyba. W zasadzie, nie wiem, co
powiedzieć, Cecily. Byłem pewien, że wszystko już stracone, że nigdy mi nie
wybaczysz… - kiedy to mówił, wyglądał tak bezbronnie, jednak coś w jego oczach
się zmieniło. Ukryty w nich smutek ustąpił miejsca jakiemuś nowemu wyrazowi,
być może uldze.
Właśnie ta zmiana w jego oczach, ten promyk nadziei skłonił
mnie do tego, co zrobiłam później.
Przybliżyłam się w jego stronę i pocałowałam
go. Odwzajemnił pocałunek, najpierw niepewnie, jakby nie wierzył, jednak po
chwili nabrał dawnej pewności siebie.
I znów wszystko było tak, jak od zawsze powinno być.