Od rozmowy w lesie minęło kilka dni. Nadal nie wiedziałam,
co mam myśleć o tej całej sytuacji. Z jednej strony chciałam mu wszystko
przebaczyć, żeby wszystko było jak dawniej, jednak z drugiej nie wiedziałam,
czy kiedykolwiek będę czuła się przy nim bezpiecznie.
Żeby tak bardzo nie myśleć o tym, co by było gdybym wybrała
jedno wyjście lub drugie, trenowałam więcej niż zazwyczaj. Mięśnie paliły mnie
po każdym treningu, dłonie miałam poharatane od uderzeń w worki treningowe,
następnego dnia ledwie dawałam radę wstawać z łóżka. Jednak to wszystko to
tylko lekkie skutki uboczne, nie zmniejszały mojej determinacji. Ćwicząc mogłam
niemal całkowicie przestać myśleć o Ryanie. Wiem, że powinnam w końcu poważnie
wszystko rozważyć, ale nie miałam chęci. Wolałam poczekać i zobaczyć jak sprawy
same się potoczą. Nie ukrywam, że powoli zaczynałam samą siebie irytować. Ryan
schrzanił, to niech Ryan naprawia. Ale może z drugiej strony zrobił już
wszystko, co powinien zrobić i teraz kolej na mój ruch? Szczerze mówiąc to
nawet już nie byłam pewna, czy jestem zła za to, co zrobił. Jednak to, że nie
pamięta całej sytuacji wydaje mi się trochę naciągane. Ale jakiś cichy głosik w
mojej głowie mówi mi, że jest to możliwe…
- Cecily masz chwilę? – usłyszałam znajomy głos przerywający
moje bezmyślne uderzanie w worek treningowy.
- tak, a co? – odpowiedziałam zdyszana.
- nic, po prostu – zaczął Brian. – chodzi o to, że
moglibyście się już z Ryanem ogarnąć. Nie wiem o co wam poszło, ale ja już nie
mogę tak dłużej. Ty całe dnie poza lekcjami spędzasz na katowaniu tego biednego
worka treningowego, który nie wiem co ci zrobił, a Ryan przez tą waszą kłótnię
całkowicie wszystkich odtrąca, jedyne jego reakcje na moje próby rozmowy to ‘tak’,
‘nie’ i ‘nie wiem’. A ja jestem pomiędzy wami, nawet Bonnie powoli zaczyna się
oddalać od nas. I żeby nie brzmiało to tak jakby w całej mojej przemowie
chodziło tylko o mnie, to pozwolę sobie uświadomić ci, iż obiekt twoich
westchnień, a przynajmniej były obiekt, rzuca ci niesamowicie tęskne spojrzenia
wtedy, kiedy już odrywacie się oboje od swoich jakże pasjonujących zajęć.
Przemowa Briana wypowiedziana niemal na jednym wdechu
wywołała u mnie napad śmiechu.
Chłopak chyba nie do końca się tego spodziewał,
bo spoglądał na mnie ze zdziwieniem. Kiedy się już opanowałam, uściskałam go,
co również go zdziwiło.
- wiesz co, Bri? Masz rację. Masz cholerną rację.
- naprawdę? – otworzył szeroko oczy.
- tak, powiem ci nawet więcej, jesteś darem od Boga!
- nie wierzę w Boga, Cecily.
- ja też nie wierzyłam, aż nagle poznałam ciebie – teraz to
on zaczął się śmiać.
- i co teraz zrobisz?
- chyba pobiegnę do Ryana. Tak, zrobię to. Muszę z nim w
końcu porozmawiać. – i wybiegłam z sali do treningów zostawiając Briana, który
pewnie zastanawiał się, czy się cieszyć, czy dzwonić po psychiatrę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz