piątek, 25 marca 2016

Rozdział 3. Opowiadanie 3

dziś trzeci rozdział opowiadania, ale przy okazji chciałabym też życzyć Wam wesołych Świąt, no i mokrego Dyngusa ;) 

Ostatni tydzień wakacji minął mi niesamowicie szybko. Musiałam spakować ubrania i inne rzeczy, co nie było łatwe, bo nie mieliśmy w domu zbyt dużo walizek. Jednak w końcu udało mi się doprowadzić wszystko do ładu, teraz walizki były spakowanie do naszego czarnego BMW X6. Właśnie dziś był dzień, kiedy miałam opuścić rodzinę i przyjaciół i udać się do Akademii Jonathana. Stałam na schodach przed domem, kiedy przyszli Matt i Alice. Nie byli długo, spieszyli się na pierwszy dzień w szkole. Przytuliłam ich oboje i powiedziałam, że niedługo się zobaczymy.
Dosłownie kilka sekund po tym, kiedy przyjaciele poszli, z domu wyszedł tata.

- gotowa? – zagadnął z uśmiechem. Starałam odpowiedzieć mu tym samym, jednak mój uśmiech był niepewny.
- chyba tak – wsiedliśmy do samochodu, w którym siedziała już mama. Najwidoczniej nas słyszała, bo powiedziała
- nie chyba, tylko na pewno. Nazywasz się Blackthorn, a my zawsze jesteśmy gotowi na wszystko – kiedy odnalazła moje spojrzenie w bocznym lusterku, uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- oo tak, Blackthornowie to duży i stary ród –podjął temat tata – jednak najbliższych krewnych mamy w Los Angeles, raczej w Akademii ich nie poznasz. Jednak będą w niej ludzie z innych równie wpływowych rodzin. Spokojnie, większość z nich też nie wiedziało wcześniej o swoim pochodzeniu. Ci, którzy wiedzą, uczą się w Instytutach, czyli niedostępnych dla Przyziemnych miejscach, w których każdy Nocny Łowca może się zatrzymać. Tam także organizuje się zebrania Clave, czyli czegoś w stylu rady. Inni uczą się także w Idrisie, kraju, o którym nie słyszałaś, bo nałożono na niego czar, aby był niedostępny zarówno dla Przyziemnych, jak i demonów.

Po około trzech godzinach  drogi wjechaliśmy w las, a następnie skręciliśmy w jakąś boczną drogę. Za kilka minut ukazał mi się ogromny, ale bardzo zniszczony budynek w stylu uniwersytetu Oxford.
- jesteście pewni, że to tutaj? Wygląda, jakby nikt go od stu lat nie używał.
- nie daj się zwieść. Spróbuj zobaczyć to, czego nie widać na pierwszy rzut oka – odpowiedziała mama. W miarę zrozumiałam, o co jej chodzi, zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, jakby ktoś przetarł obraz, który przed chwilą widziałam mokrą gąbką. Gdy po chwili otworzyłam oczy, ukazał mi się budynek taki jak przedtem, ale nie był już ruiną. Był piękny i w starym stylu. Przed nim wznosiła się ogromna fontanna, a wokół niej ławeczki. Gdy podjechaliśmy bliżej, zauważyłam kilkadziesiąt osób z walizkami, żegnających się z rodzinami. Wyglądało jak typowe rozpoczęcie roku ; hałas, ludzie, łzy i zdenerwowanie. Wyskoczyliśmy z samochodu. Rodzice najwidoczniej znali większość z dorosłych, bo pozdrawiali ich skinieniem głowy. Nikt nie podszedł porozmawiać, wszyscy byli poruszeni rozpoczęciem nauki ich dzieci.  Z budynku wyszła niska, ale umięśniona kobieta, z ciemnymi włosami spiętymi w kok. Spojrzała na mnie przenikliwymi, niebieskimi oczami i powiedziała – Państwo Blackthornowie, miło mi znów państwa widzieć. Cecily, nazywam się Amelia Herondale i jestem dyrektorką Akademii Jonathana. Bardzo miło jest nam gościć kolejnego członka rodziny Blackthornów.  
Kobieta uśmiechnęła się zachęcająco – przeproszę was na chwilę, muszę przywitać kolejnych uczniów, ale zaraz przyjdę i pokarzę ci Akademię. Macie czas, żeby się pożegnać – to powiedziawszy skierowała się w stronę innych uczniów. Przytuliłam się z rodzicami, a mama powiedziała – Dasz radę, Cecily. Czasami może wydawać się to trudne, ale poradzisz sobie. Zobaczymy się za dwa tygodnie.
- zadzwoń czasem, mała- wtrącił tata – kochamy cię, nie zapominaj o tym – mrugnął do mnie. Pożegnanie przerwała nam pani Herondale.
- Cecily, chodź za mną, proszę.  Mary, Thomas, mam nadzieję, że zobaczymy się na kolejnym zebraniu Clave – zdziwiło mnie to, że kobieta zwraca się do rodziców po imieniu, ale też nie wiedziałam, co to jest Clave, ale nie pytałam nie chcąc wyjść na idiotkę. Pomachałam ostatni raz rodzicom i po cichu ruszyłam za panią Herondale. Szłyśmy przepychając się  w tłumie ludzi, jednak kiedy przekroczyłyśmy drzwi wielkiego, starego budynku zrobiło się  od razu lepiej, w środku nie było tłumu. Mogłam więc rozejrzeć się i poznać nowe otoczenie. Znajdowaliśmy się w wielkim holu, po prawej i po lewej btły wielkie kamienne schody, a za nimi kolejne drzwi, podobne do frontowych, także drewniane i bogato zdobione. Były jednak zamknięte i nie wiedziałam, co się za nimi może znajdować. Naprzeciwko drzwi wejściowych, jednak głębiej niż schody i drzwi znajdowały się wyglądające na miękkie sofy i fotele oraz ławy. W ścianę wmurowany był wielki kominek, zdobiony jakimiś znakami, a wokół niego znajdowało się wiele regałów z książkami. Już czułam, że polubię to pomieszczenie. Pani Herondale zauważyła, że rozglądam się z ciekawością i zaczęła odpowiadać na moje niewypowiedziane pytania.
- budynek został zmodernizowany przed wojną secesyjną, do teraz mimo licznych remontów staramy się zachować tamten styl. Schody po prawej stronie prowadzą do korytarza, na którym znajdują się sypialnie dziewcząt, schody po lewej do sypialń chłopców. Prawe drzwi prowadzą do Sali balowej, która w normalne dni używana jest jako jadalnia, natomiast lewe do szkolnej części Akademii. Ta część jest bardziej skomplikowana, ale plan pomieszczeń jest umieszczony w informatorze w twoim pokoju. Niestety muszę wracać do obowiązków, dlatego do pokoju zaprowadzi cię ktoś inny. Elisabeth! Jesteś wolna? – zawołała do średniego wzrostu, długowłosej blondynki.
- tak, proszę pani – odpowiedziała tamta.
- dobrze, w takim razie zajmiesz się Cecily – powiedziała Amelia i ruszyła w stronę drzwi wejściowych – do zobaczenia, dziewczynki
Elisabeth podeszła do mnie z uśmiechem na twarzy. Wydawała się miła i pewna siebie. –cześć, Cecily. Pokarzę ci twój pokój, spodoba ci się. Są bardzo przestronne i każdy ma swój. No i mają dużą szafę
- oh, Elisabeth, tak?
- tak, tak, ale nazywaj mnie Liz. Elisabeth mówią na mnie tylko nauczyciele – mrugnęła okiem
-okay – odwzajemniłam uśmiech.
- chodźmy więc – poprowadziła mnie na schody znajdujące się po prawej stronie. Na piętrze ciągnął się niemiłosiernie długi korytarz, a po obu jego stronach znajdowały się drewniane drzwi. Podłogi wyłożone były bogato zdobionym, miękkim dywanem. Podeszłyśmy do drzwi z numerem 3016 .
- to twój pokój. Jest ich serio dużo, nie wiem, jak każdy uczeń mieści się w jednym pokoju. – wzruszyła ramionami – drzwi są otwarte, kluczyk leży na biurku.

3 komentarze:

  1. Opis pokoju, proszę! Może trochę... Ech... Nie rozumiem, tych uczniów i tych pokoi w wypowiedzi Liz (a co! Nauczycielką nie jestem). Jak jest dużo pokojów to się chyba pomieszczą? Jestem za głupiutka na Twoje opowiadania, ale i tak chcę więcej i więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ummm, skrót myślowy z tymi pokojami ;) chodziło mi to, że są one duże i jest ich wiele (a powierzchnia szkoły nie jest przecież nieograniczona) no i na dodatek każdy uczeń ma własny jednoosobowy pokój (teraz.jak tak myślę to troche to bez sensu ale co tam) :)

      Usuń
    2. A jest w tym jakiś sens... Tylko jeszcze nie doszłam jaki 😂 Wesołych Świąt!

      Usuń