rozdział szósty jest chyba jednym z moich ulubionych rozdziałów. jest wypełniony muzyką, która jest bardzo ważna w moim życiu. pod rozdziałem załączę linki do utworów, o których jest mowa w tekście, zachęcam do ich odsłuchania. miłego czytania :)
Wróciliśmy do mnie. Weszliśmy do mojego pokoju. Daniel od razu dobrał się do moich gitar.
- od dawna nie grałem. Musiałbym sobie przypomnieć. – zabrał
instrument i położył sobie na kolanie. Wybrał gitarę klasyczną, co nie zdziwiło
mnie aż tak bardzo, bo jest to wyjątkowy instrument, dla koneserów. Wielu nie
potrafi docenić piękna tej odmiany gitary. – masz pod ręką jakieś nuty? –
zapytał. Podałam mu romans d’amour. Zagrał go oczywiście tak pięknie, jak
jeszcze nigdy nie słyszałam. Kiedy skończył odłożył gitarę i posłał mi swój
firmowy uśmiech, w którym jeden kącik ust wędrował wyżej niż drugi. Całowaliśmy
się dłużej niż zwykle.
- mam jeszcze kilka
innych instrumentów. Chodź, pokażę ci. Zaprowadziłam go do mojej wiolonczeli.
Wujek kupił mi ją, gdy zobaczył, jak pięknie
grałam na gitarze. Miałam wtedy 9 lat. od tego czasu nauczyłam się na
niej grać. Skrzypce doszły rok po wiolonczeli. Daniel oglądał wszystkie
instrumenty z niezwykłym zainteresowaniem. Był muzykiem w pełnym tego słowa
znaczeniu. Kolejny raz utwierdziłam się w przekonaniu, że jesteśmy sobie
przeznaczeni. Zeszliśmy schodami w dół, do części salonu, której Daniel jeszcze
nie widział. Tam, za cienką ścianą stał..
- fortepian? Jaki piękny! – zachwycał się. – umiesz grać?
- nie. Zawsze chciałam się nauczyć, ale było już za późno.
Teraz nie mogę sobie sama opłacić lekcji. Serce płacze, kiedy widzę go jak tu
stoi. – Daniel podszedł do mnie i mnie przytulił.
- mogę cię nauczyć. Jestem mistrzem. – lekko przemądrzały,
firmowy uśmiech rozjaśnił jego twarz. Usiadł na stołku i zaczął grać kanon
Pachelbela.
- skąd wiedziałeś, że to mój ulubiony utwór? – nie mogłam
wyjść z podziwu.
- zgadywałem. Żyję wystarczająco długo, żeby potrafić
zauważyć takie szczegóły.
Kiedy skończył, obiecał mi, że pierwsze lekcje zaczniemy za
tydzień. Nie mogłam się doczekać, nauka gry na jakimkolwiek instrumencie była
dla mnie jak narkotyk.
Kiedy tak siedzieliśmy i rozmawialiśmy, nagle przypomniało
mi się, że jutro mam przesłuchanie do sztuki, w której mogłabym zająć się
muzyką. Opowiedziałam o wszystkim
Danielowi. Był zachwycony i obiecał, że ze mną pójdzie.
Jakoś po 2:00 stwierdził, że musi wyjść.
- Cecily, jakby ci to powiedzieć… jestem głodny. Jutro
musimy iść do szkoły a od wczoraj nic nie jadłem.
- proszę, zostań ze mną..
- ale ja naprawdę muszę. Uwierz mi, nie jest przyjemnie cały
czas uważać, żeby cię nie zabić. Nie mogę zrobić ci krzywdy, jesteś dla mnie
zbyt ważna.
- rozumiem. Ale może … - podsunęłam mu rękę. Patrzył na nią
przez dłuższą chwilę. Wiedziałam, że widzi moje żyły, że czuje płynącą w nich
krew. Czułam, że chce to zrobić, ale się powstrzymuje.
- na pewno tego chcesz? To może boleć.
- a nie zabijesz mnie?
- nie, mam wprawę.
Uwierz mi. – to mi wystarczyło.
- w takim razie jestem pewna. Tylko uważaj. Podobno jestem
dla ciebie ważna. – roześmiał się, a moim oczom ukazały się jego kły. Matko,
czyli jednak mówił prawdę. Dopiero teraz do mnie to dotarło, że mój chłopak
NAPRAWDĘ jest wampirem. Ale nie bałam się. Wiedziałam, że mówi prawdę.
Mimochodem zauważyłam, że kły bardzo mu pasują. Jakby był
stworzony do tego, kim jest. W ogóle ciekawe, jak to jest, że one raz są, a raz
ich nie ma. ale jakoś nie chce mi się szczególnie o tym myśleć.
- no dobrze, teraz
się odpręż. Na początku może zaboleć. Kocham cię, pamiętaj. – te ostatnie słowa
sprawiły, że szybciej zabiło mi serce. Daniel chyba to usłyszał, bo kącik ust
nieznacznie powędrował w górę. – zawsze
możemy przestać, tylko daj mi znak, a od razu się odsunę. – zaczynałam się już
powoli niecierpliwić, więc podsunęłam mu rękę jeszcze bliżej. To wystarczyło
Danielowi zupełnie, bo chwycił ją i
ugryzł. Poczułam lekkie ukłucie. Nie bolało, ale nie było też jakoś szczególnie
przyjemne. Ale sprawiało mi radość to, że daję Danielowi część siebie.
Dosłownie. Po kilku minutach odsunął się. Wyciągnął z kieszeni czarną lnianą
chustkę (ehhh, typowy chłopak z XIX wieku)
i owinął nią mój nadgarstek. Robił to bardzo delikatnie. Spojrzał mi w
oczy i uśmiechnął się.
- jak było? – spytał.
- na początku trochę bolało, ale później już prawie nic nie
czułam. To.. chyba dobrze, prawda?
- tak, to bardzo dobrze. To znaczy, że naprawdę robiłaś to z
własnej woli.
Jeszcze raz mnie pocałował. Podniósł mnie z kanapy tak lekko, jakbym ważyła co najmniej
połowę mniej niż naprawdę. Zaniósł mnie do mojego pokoju i położył na łóżku.
Nie protestowałam, uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem słaba.
- muszę iść. Dobranoc.
- czekaj, zostań. Już nie musisz nigdzie iść! – na siłę
chciałam go zatrzymać.
- spokojnie, Cecily. Idę się przebrać. Co ludzie powiedzą,
kiedy pojawię się jutro w tych samych ciuchach? – kurczę, o tym nie pomyślałam.
Spojrzałam na niego i zobaczyłam
łobuzerski uśmiech. Niektórzy mogliby pomyśleć, że jest arogancki. W sumie
trochę był. Ale i tak go kocham. Patrzyłam , co robi. Otworzył
okno, ukucnął na parapecie i odwrócił głowę w moją stronę. Wyglądał wręcz
drapieżnie. Jak mój mały dziki kotek. Posłał mi ostatni uśmieszek i wyskoczył.
On jest niesamowity!