czwartek, 27 sierpnia 2015

Rozdział VI

rozdział szósty jest chyba jednym z moich ulubionych rozdziałów. jest wypełniony muzyką, która jest bardzo ważna w moim życiu. pod rozdziałem załączę linki do utworów, o których jest mowa w tekście, zachęcam do ich odsłuchania. miłego czytania :)


Wróciliśmy do mnie. Weszliśmy do mojego pokoju.  Daniel od razu dobrał się do moich gitar.
- od dawna nie grałem. Musiałbym sobie przypomnieć. – zabrał instrument i położył sobie na kolanie. Wybrał gitarę klasyczną, co nie zdziwiło mnie aż tak bardzo, bo jest to wyjątkowy instrument, dla koneserów. Wielu nie potrafi docenić piękna tej odmiany gitary. – masz pod ręką jakieś nuty? – zapytał. Podałam mu romans d’amour. Zagrał go oczywiście tak pięknie, jak jeszcze nigdy nie słyszałam. Kiedy skończył odłożył gitarę i posłał mi swój firmowy uśmiech, w którym jeden kącik ust wędrował wyżej niż drugi. Całowaliśmy się dłużej niż zwykle.
 - mam jeszcze kilka innych instrumentów. Chodź, pokażę ci. Zaprowadziłam go do mojej wiolonczeli. Wujek kupił mi ją, gdy zobaczył, jak pięknie  grałam na gitarze. Miałam wtedy 9 lat. od tego czasu nauczyłam się na niej grać. Skrzypce doszły rok po wiolonczeli. Daniel oglądał wszystkie instrumenty z niezwykłym zainteresowaniem. Był muzykiem w pełnym tego słowa znaczeniu. Kolejny raz utwierdziłam się w przekonaniu, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Zeszliśmy schodami w dół, do części salonu, której Daniel jeszcze nie widział. Tam, za cienką ścianą stał..
- fortepian? Jaki piękny! – zachwycał się. – umiesz grać?
- nie. Zawsze chciałam się nauczyć, ale było już za późno. Teraz nie mogę sobie sama opłacić lekcji. Serce płacze, kiedy widzę go jak tu stoi. – Daniel podszedł do mnie i mnie przytulił.
- mogę cię nauczyć. Jestem mistrzem. – lekko przemądrzały, firmowy uśmiech rozjaśnił jego twarz. Usiadł na stołku i zaczął grać kanon Pachelbela.
- skąd wiedziałeś, że to mój ulubiony utwór? – nie mogłam wyjść z podziwu.
- zgadywałem. Żyję wystarczająco długo, żeby potrafić zauważyć takie szczegóły.
Kiedy skończył, obiecał mi, że pierwsze lekcje zaczniemy za tydzień. Nie mogłam się doczekać, nauka gry na jakimkolwiek instrumencie była dla mnie jak narkotyk.
Kiedy tak siedzieliśmy i rozmawialiśmy, nagle przypomniało mi się, że jutro mam przesłuchanie do sztuki, w której mogłabym zająć się muzyką.   Opowiedziałam o wszystkim Danielowi. Był zachwycony i obiecał, że ze mną pójdzie.
Jakoś po 2:00 stwierdził, że musi wyjść.
- Cecily, jakby ci to powiedzieć… jestem głodny. Jutro musimy iść do szkoły a od wczoraj nic nie jadłem.
- proszę, zostań ze mną..
- ale ja naprawdę muszę. Uwierz mi, nie jest przyjemnie cały czas uważać, żeby cię nie zabić. Nie mogę zrobić ci krzywdy, jesteś dla mnie zbyt ważna.
- rozumiem. Ale może … - podsunęłam mu rękę. Patrzył na nią przez dłuższą chwilę. Wiedziałam, że widzi moje żyły, że czuje płynącą w nich krew. Czułam, że chce to zrobić, ale się powstrzymuje.
- na pewno tego chcesz? To może boleć.
- a nie zabijesz mnie?
 - nie, mam wprawę. Uwierz mi.  – to mi wystarczyło.
- w takim razie jestem pewna. Tylko uważaj. Podobno jestem dla ciebie ważna. – roześmiał się, a moim oczom ukazały się jego kły. Matko, czyli jednak mówił prawdę. Dopiero teraz do mnie to dotarło, że mój chłopak NAPRAWDĘ jest wampirem. Ale nie bałam się. Wiedziałam, że mówi prawdę.
Mimochodem zauważyłam, że kły bardzo mu pasują. Jakby był stworzony do tego, kim jest. W ogóle ciekawe, jak to jest, że one raz są, a raz ich nie ma. ale jakoś nie chce mi się szczególnie o tym myśleć.
  - no dobrze, teraz się odpręż. Na początku może zaboleć. Kocham cię, pamiętaj. – te ostatnie słowa sprawiły, że szybciej zabiło mi serce. Daniel chyba to usłyszał, bo kącik ust nieznacznie powędrował w górę.  – zawsze możemy przestać, tylko daj mi znak, a od razu się odsunę. – zaczynałam się już powoli niecierpliwić, więc podsunęłam mu rękę jeszcze bliżej. To wystarczyło Danielowi  zupełnie, bo chwycił ją i ugryzł. Poczułam lekkie ukłucie. Nie bolało, ale nie było też jakoś szczególnie przyjemne. Ale sprawiało mi radość to, że daję Danielowi część siebie. Dosłownie. Po kilku minutach odsunął się. Wyciągnął z kieszeni czarną lnianą chustkę (ehhh, typowy chłopak z XIX wieku)  i owinął nią mój nadgarstek. Robił to bardzo delikatnie. Spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się.
- jak było? – spytał.
- na początku trochę bolało, ale później już prawie nic nie czułam. To.. chyba dobrze, prawda?
- tak, to bardzo dobrze. To znaczy, że naprawdę robiłaś to z własnej woli.
Jeszcze raz mnie pocałował. Podniósł mnie  z kanapy tak lekko, jakbym ważyła co najmniej połowę mniej niż naprawdę. Zaniósł mnie do mojego pokoju i położył na łóżku. Nie protestowałam, uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem słaba.
- muszę iść. Dobranoc.
- czekaj, zostań. Już nie musisz nigdzie iść! – na siłę chciałam go zatrzymać.

- spokojnie, Cecily. Idę się przebrać. Co ludzie powiedzą, kiedy pojawię się jutro w tych samych ciuchach? – kurczę, o tym nie pomyślałam. Spojrzałam na niego  i zobaczyłam łobuzerski uśmiech. Niektórzy mogliby pomyśleć, że jest arogancki. W sumie trochę był. Ale i tak go kocham.                 Patrzyłam , co robi. Otworzył okno, ukucnął na parapecie i odwrócił głowę w moją stronę. Wyglądał wręcz drapieżnie. Jak mój mały dziki kotek. Posłał mi ostatni uśmieszek i wyskoczył. On jest niesamowity!

linki do utworów


czwartek, 20 sierpnia 2015

rozdział V

na początku chciałam Was przeprosić za tą niezapowiedzianą przerwę. miałam niezapowiedziany wypad nad jezioro z przyjaciółmi. Swoją drogą, bardzo mi się przydał :)

nie przedłużając, oto rozdział piąty :)



Dzień minął ciekawie. Mieliśmy z Danielem kilka wspólnych zajęć, nawet większość. Ludzie dziwili się, że pojawił się nowy uczeń. Bonnie kiedy tylko mogła gadała mi o tym, jaki jest wspaniały i jakie mam szczęście, że jest mną zainteresowany. Na lunchu siedzieliśmy razem na dworze. Bonnie cały czas rzucała mi znaczące spojrzenia.

W domu

Za kilka minut miał wpaść do mnie Daniel. Wręcz skakałam z radości.
Około 17:00 nadjechał czarny samochód. Mimochodem zauważyłam, że to Porsche Cayenne S. No tak, jakby inaczej. Czyli zamiłowanie do niecodziennych samochodów to prawda.
Otworzyłam drzwi. Już tam stał, lekko opierając się o futrynę. Firmowy uśmiech na swoim miejscu. Mimochodem pomyślałam, że jego styl jest prosty, ale bardzo mi się podobał. Czarne, rozczochrane, lekko przydługie włosy. Tunel wykonany z kamienia, który chronił go przed słońcem. Czarny T-shirt, na to czarna bluza z białym zamkiem. Czarne jeansy i trampki z białymi sznurówkami i podeszwami.
Tak jakbym już gdzieś taki outfit widziała… zaraz, zaraz… wybuchliśmy śmiechem. Miałam dokładnie takie same ubrania! Tylko włosy mam długie i lekko rude w promieniach zachodzącego słońca.
- bardzo ładnie dziś wyglądasz, jak zawsze zresztą. – powiedział.
- dzięki, ty też – uśmiechnęłam się. – co dziś robimy?
- może zaprosisz mnie do środka, to pomyślimy.
- oh, jasne, wejdź. – zapomniałam o tym. Daniel wreszcie wszedł do mojego domu.
- taaa, to bywa denerwujące. Jest bardzo nie praktyczne. Wyobraź sobie, że idziesz na jakąś imprezę. W domu. Do którego nie możesz wejść, bo nikt cię formalnie nie zaprosił. Masakra, mówię ci.
- haha, wierzę ci. Na słowo. Herbaty?
- tak, poproszę. – takiej odpowiedzi się nie spodziewałam. Spojrzałam na niego, żeby zobaczyć, czy nie żartuje. Chyba mówił serio.
Zrobiłam herbatę. Usiedliśmy na kanapie i piliśmy ją.
- więc możesz jeść normalne potrawy.
- zależy, co dla kogo jest normalne… ale tak, chociaż tego nie lubię. Nie czuję smaku tak jak kiedyś. Czasami jednak to jest konieczne, po jakimś czasie ludzie nabierają podejrzeń. Niektórzy słusznych, niektórzy nie. Kiedyś w jakiejś szkole nauczycielka zaczęła się upierać, że mam anoreksję. Bardzo mnie denerwowała, bo chciała mnie zmuszać do jedzenia przy niej. Na każdej przerwie. To było straszne.
- więc co zrobiłeś?
- zjadłem. Ją.
- rozumiem – zaczęłam się śmiać. Sama nie wiem dlaczego, przecież on opowiada o tym, jak zabił swoją własną nauczycielkę. Ale ostatnio mój świat stanął na głowie. Już sama nie wiem, co jest dobre, a co nie.
- taaa, było tego więcej… ale chyba nie chcesz tego wiedzieć. Na razie. – nie wiedziałam, co to „na razie” może znaczyć. Mniejsza z tym.  – no dobrze, to co powiesz, żebyśmy przejechali się w miejsce, gdzie jeszcze nie byłaś?
- jestem za!
Wsiedliśmy do jego auta. Kierowaliśmy się na północ od miasta, w kierunku lasów. Daniel jechał z zawrotną prędkością, ale mi się to podobało. W lesie zjechaliśmy z asfaltowej drogi na nieutwardzoną. Po kilku minutach Daniel zatrzymał samochód. – niestety dalej musimy iść pieszo.
- łeee.. no dobrze, jakoś dam radę.
Przeszliśmy kilka kilometrów. Za drzewami widać było wodę. Okazało się, że to małe jeziorko. Było położone na wzgórzu. Znad drzew położonych niżej widać było zachodzące słońce. Woda była krystalicznie czysta.
- jejku, tu jest pięknie! – usiedliśmy na małym pomoście. Zamoczyliśmy nogi, woda była straszne zimna, ale to mi nie przeszkadzało. Daniel odwrócił się i mnie pocałował.
- cieszę się, że tu wróciłem. Inaczej bym ciebie nie spotkał. Przy tobie czuję się prawdziwym sobą. Wiem, że znamy się bardzo krótko, ale nie wyobrażam już sobie życia bez ciebie. Jesteś absolutnie najlepszą rzeczą, która przytrafiła mi się w całym życiu. Jakbym całe 168 lat żył tylko po to, żeby cię spotkać. To jest… niesamowite. – a to była najsłodsza rzecz, jaką w życiu słyszałam.
- ja czuję się tak samo. Ale czekałam zaledwie 16 lat. ale to nic.
Tak rozmawialiśmy, aż zaszło słońce.
- chodźmy już, komary gryzą. Jak to możliwe, że ciebie nie?
- hahaha, żyjemy w symbiozie – zaczął się śmiać. Dobrze, że umie z siebie żartować.

jak przed chwilą zauważyłam, Daniel i Cecily też byli nad jeziorem :)
do zobaczenia za tydzień!

piątek, 7 sierpnia 2015

rozdział IV

przedmowa. po przerwie, postanowiłam tu wrócić. przekonała mnie do tego jedna z moich (nielicznych) czytelniczek. jeśli to czytasz, dziękuję. dzięki Tobie zebrałam się w sobie i wstawiam kolejny rozdział. obym spotykała na tym blogu tylko takich czytelników:) 

Gdy położyłam się już do łóżka zaczęłam myśleć. Dopiero teraz do mnie dotarł sens naszej rozmowy.
Po pierwsze – Daniel jest totalnie niesamowity. Bywa arogancki, jednak w stosunku do mnie zawsze ma nienaganne maniery  i jest bardzo opiekuńczy. Po drugie, zakochałam się w nim. Chyba z wzajemnością. W każdym razie pocałował mnie. Dwa razy. I wyznał mi całą prawdę o sobie po zaledwie kilku godzinach znajomości. Po trzecie, czy wspominałam już, że Daniel jest wampirem? Jego brat, Adam, też. Po czwarte, Daniel będzie chodził ze mną do szkoły. Być może nawet do jednej klasy. Przynajmniej jedna przyjazna osoba.

Po moich przemyśleniach szybko zasnęłam. Obudziłam się następnego dnia jeszcze przed budzikiem. Postanowiłam wykorzystać ten czas i umyć włosy. Gdy już je wysuszyłam, uznałam, że zostawię je rozpuszczone. Zawsze lubiłam ich kolor – brązowy z pomarańczowymi refleksami. Kilka osób upierało się, że to na pewno nie jest ich naturalny kolor, ale ja nigdy ich nie farbowałam. Zrobiłam lekki makijaż i ubrałam zieloną sukienkę. Bonnie mówi, że zielony mi pasuje.

O 7:40 wyszłam z domu. Na chodniku czekał na mnie … Daniel. Miał na sobie gładki czarny T-shirt, czarne spodnie i trampki, na nosie ray-bany.  czarne włosy były w nieładzie, jakby dopiero wstał z  łóżka.  Jego widok bardzo mnie zaskoczył. Zaskoczyło mnie też to, że trzymał w ręku ogromny bukiet ciemnoczerwonych róż. Były czerwone jak … krew. Zastanawiam się, czy to tylko metafora. Widząc mnie, szybko się uśmiechnął.
- dzień dobry, Cecily. Mam dla ciebie kwiaty. – który siedemnastolatek kupuje dziewczynie kwiaty? No tak, taki, który urodził się w XIX wieku.
-dziękuję, są piękne.
- ale musisz sobie na nie zasłużyć… - powiedział z przemądrzałym uśmiechem i postukał się palcem w policzek. Pocałowałam go. – dobrze, dobrze, ale to jeszcze nie to..- szalony uśmiech nie znikał z jego twarzy. Tym razem trafiłam prosto w usta. Dokładnie o to mu chodziło.
-taaak, znacznie lepiej…-podał mi kwiatki z uśmiechem zwycięstwa. –proszę bardzo, twoje róże. Trudno było znaleźć  odpowiedni kolor. Ten wydał mi się idealny.

Ruszyliśmy w stronę szkoły. Po drodze rozmawialiśmy.
- słońce ci nie szkodzi? –zaczęłam od najbardziej podstawowej rzeczy.
- teoretycznie tak, ale ten kolczyk – Daniel wskazał na swój niebieski tunel w uchu – mnie przed nim chroni. Ale mimo wszystko mnie osłabia, nie cierpię długo stać przy bezchmurnym niebie.
- czosnek?
- idealny na pizzę, swoją drogą musisz spróbować mojej pizzy. Jestem mistrzem.
- jasne, jasne. Woda święcona?
- zdatna do picia.
- no to może krzyża się boisz?
- hahaha, Cecily, proszę, gdzie ty żyjesz? – takiej odpowiedzi się nie spodziewałam.
- powiedział wampir – odgryzłam się. „odgryzłam się, hahaha”
-fakt.
- o dietę nie pytam, bo to raczej oczywiste.. – doszłam do trudnego tematu. Brawo ja!
- mhmm… chociaż to się zgadza.
- przeszkadza ci to, kim jesteś? – tego jeszcze nie wiedziałam.
- to może cię zdziwić, ale raczej nie. Jest to coś niesamowitego, coś, co odróżnia mnie od innych. Może cię to zdziwić, ale zawsze kochałem takie mroczne klimaty. To było dla mnie jak.. zaproszenie do lepszego świata. Mojego świata. Adam kompletnie inaczej do tego podchodzi. Nie może się z tym pogodzić. Czasami mam wrażenie, że wolałby umrzeć, a tylko dlatego jeszcze się nie poddał, żeby od czasu do czasu ściągnąć mnie na ziemię. – Spojrzał na mnie. Z firmowym uśmiechem, w którym czaił się  ognik szaleństwa. – nie zdziwiłbym się, gdybyś mi tu teraz uciekła.

- nie ucieknę. Chyba cię rozumiem. Też lubię takie mroczne klimaty.  – to była prawda. Zazwyczaj ubierałam się na czarno, miałam świra na punkcie książek i filmów fantasty. – dla mnie jesteś wyjątkowy. – chyba się zarumieniłam. Fck, taka moja przypadłość. cokolwiek robię, zaraz się czerwienię.

 Po chwili doszliśmy do szkoły. 


więc tak przedstawia się czwarty rozdział. mam nadzieję, że Wam się podobał. 

jeśli tu jesteś (a wiem, że jesteś), proszę, skomentuj.napisz chociaż, czy Ci się podobało. Będę także bardzo wdzięczna za jakiekolwiek sugestie. :)

jeśli nie chcesz pisać w komentarzu, możesz napisać do mnie na adres mailowy :        blog.love.lests.forever@gmail.com