piątek, 25 marca 2016

Rozdział 3. Opowiadanie 3

dziś trzeci rozdział opowiadania, ale przy okazji chciałabym też życzyć Wam wesołych Świąt, no i mokrego Dyngusa ;) 

Ostatni tydzień wakacji minął mi niesamowicie szybko. Musiałam spakować ubrania i inne rzeczy, co nie było łatwe, bo nie mieliśmy w domu zbyt dużo walizek. Jednak w końcu udało mi się doprowadzić wszystko do ładu, teraz walizki były spakowanie do naszego czarnego BMW X6. Właśnie dziś był dzień, kiedy miałam opuścić rodzinę i przyjaciół i udać się do Akademii Jonathana. Stałam na schodach przed domem, kiedy przyszli Matt i Alice. Nie byli długo, spieszyli się na pierwszy dzień w szkole. Przytuliłam ich oboje i powiedziałam, że niedługo się zobaczymy.
Dosłownie kilka sekund po tym, kiedy przyjaciele poszli, z domu wyszedł tata.

- gotowa? – zagadnął z uśmiechem. Starałam odpowiedzieć mu tym samym, jednak mój uśmiech był niepewny.
- chyba tak – wsiedliśmy do samochodu, w którym siedziała już mama. Najwidoczniej nas słyszała, bo powiedziała
- nie chyba, tylko na pewno. Nazywasz się Blackthorn, a my zawsze jesteśmy gotowi na wszystko – kiedy odnalazła moje spojrzenie w bocznym lusterku, uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- oo tak, Blackthornowie to duży i stary ród –podjął temat tata – jednak najbliższych krewnych mamy w Los Angeles, raczej w Akademii ich nie poznasz. Jednak będą w niej ludzie z innych równie wpływowych rodzin. Spokojnie, większość z nich też nie wiedziało wcześniej o swoim pochodzeniu. Ci, którzy wiedzą, uczą się w Instytutach, czyli niedostępnych dla Przyziemnych miejscach, w których każdy Nocny Łowca może się zatrzymać. Tam także organizuje się zebrania Clave, czyli czegoś w stylu rady. Inni uczą się także w Idrisie, kraju, o którym nie słyszałaś, bo nałożono na niego czar, aby był niedostępny zarówno dla Przyziemnych, jak i demonów.

Po około trzech godzinach  drogi wjechaliśmy w las, a następnie skręciliśmy w jakąś boczną drogę. Za kilka minut ukazał mi się ogromny, ale bardzo zniszczony budynek w stylu uniwersytetu Oxford.
- jesteście pewni, że to tutaj? Wygląda, jakby nikt go od stu lat nie używał.
- nie daj się zwieść. Spróbuj zobaczyć to, czego nie widać na pierwszy rzut oka – odpowiedziała mama. W miarę zrozumiałam, o co jej chodzi, zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, jakby ktoś przetarł obraz, który przed chwilą widziałam mokrą gąbką. Gdy po chwili otworzyłam oczy, ukazał mi się budynek taki jak przedtem, ale nie był już ruiną. Był piękny i w starym stylu. Przed nim wznosiła się ogromna fontanna, a wokół niej ławeczki. Gdy podjechaliśmy bliżej, zauważyłam kilkadziesiąt osób z walizkami, żegnających się z rodzinami. Wyglądało jak typowe rozpoczęcie roku ; hałas, ludzie, łzy i zdenerwowanie. Wyskoczyliśmy z samochodu. Rodzice najwidoczniej znali większość z dorosłych, bo pozdrawiali ich skinieniem głowy. Nikt nie podszedł porozmawiać, wszyscy byli poruszeni rozpoczęciem nauki ich dzieci.  Z budynku wyszła niska, ale umięśniona kobieta, z ciemnymi włosami spiętymi w kok. Spojrzała na mnie przenikliwymi, niebieskimi oczami i powiedziała – Państwo Blackthornowie, miło mi znów państwa widzieć. Cecily, nazywam się Amelia Herondale i jestem dyrektorką Akademii Jonathana. Bardzo miło jest nam gościć kolejnego członka rodziny Blackthornów.  
Kobieta uśmiechnęła się zachęcająco – przeproszę was na chwilę, muszę przywitać kolejnych uczniów, ale zaraz przyjdę i pokarzę ci Akademię. Macie czas, żeby się pożegnać – to powiedziawszy skierowała się w stronę innych uczniów. Przytuliłam się z rodzicami, a mama powiedziała – Dasz radę, Cecily. Czasami może wydawać się to trudne, ale poradzisz sobie. Zobaczymy się za dwa tygodnie.
- zadzwoń czasem, mała- wtrącił tata – kochamy cię, nie zapominaj o tym – mrugnął do mnie. Pożegnanie przerwała nam pani Herondale.
- Cecily, chodź za mną, proszę.  Mary, Thomas, mam nadzieję, że zobaczymy się na kolejnym zebraniu Clave – zdziwiło mnie to, że kobieta zwraca się do rodziców po imieniu, ale też nie wiedziałam, co to jest Clave, ale nie pytałam nie chcąc wyjść na idiotkę. Pomachałam ostatni raz rodzicom i po cichu ruszyłam za panią Herondale. Szłyśmy przepychając się  w tłumie ludzi, jednak kiedy przekroczyłyśmy drzwi wielkiego, starego budynku zrobiło się  od razu lepiej, w środku nie było tłumu. Mogłam więc rozejrzeć się i poznać nowe otoczenie. Znajdowaliśmy się w wielkim holu, po prawej i po lewej btły wielkie kamienne schody, a za nimi kolejne drzwi, podobne do frontowych, także drewniane i bogato zdobione. Były jednak zamknięte i nie wiedziałam, co się za nimi może znajdować. Naprzeciwko drzwi wejściowych, jednak głębiej niż schody i drzwi znajdowały się wyglądające na miękkie sofy i fotele oraz ławy. W ścianę wmurowany był wielki kominek, zdobiony jakimiś znakami, a wokół niego znajdowało się wiele regałów z książkami. Już czułam, że polubię to pomieszczenie. Pani Herondale zauważyła, że rozglądam się z ciekawością i zaczęła odpowiadać na moje niewypowiedziane pytania.
- budynek został zmodernizowany przed wojną secesyjną, do teraz mimo licznych remontów staramy się zachować tamten styl. Schody po prawej stronie prowadzą do korytarza, na którym znajdują się sypialnie dziewcząt, schody po lewej do sypialń chłopców. Prawe drzwi prowadzą do Sali balowej, która w normalne dni używana jest jako jadalnia, natomiast lewe do szkolnej części Akademii. Ta część jest bardziej skomplikowana, ale plan pomieszczeń jest umieszczony w informatorze w twoim pokoju. Niestety muszę wracać do obowiązków, dlatego do pokoju zaprowadzi cię ktoś inny. Elisabeth! Jesteś wolna? – zawołała do średniego wzrostu, długowłosej blondynki.
- tak, proszę pani – odpowiedziała tamta.
- dobrze, w takim razie zajmiesz się Cecily – powiedziała Amelia i ruszyła w stronę drzwi wejściowych – do zobaczenia, dziewczynki
Elisabeth podeszła do mnie z uśmiechem na twarzy. Wydawała się miła i pewna siebie. –cześć, Cecily. Pokarzę ci twój pokój, spodoba ci się. Są bardzo przestronne i każdy ma swój. No i mają dużą szafę
- oh, Elisabeth, tak?
- tak, tak, ale nazywaj mnie Liz. Elisabeth mówią na mnie tylko nauczyciele – mrugnęła okiem
-okay – odwzajemniłam uśmiech.
- chodźmy więc – poprowadziła mnie na schody znajdujące się po prawej stronie. Na piętrze ciągnął się niemiłosiernie długi korytarz, a po obu jego stronach znajdowały się drewniane drzwi. Podłogi wyłożone były bogato zdobionym, miękkim dywanem. Podeszłyśmy do drzwi z numerem 3016 .
- to twój pokój. Jest ich serio dużo, nie wiem, jak każdy uczeń mieści się w jednym pokoju. – wzruszyła ramionami – drzwi są otwarte, kluczyk leży na biurku.

piątek, 18 marca 2016

Rozdział 2. Opowiadanie 3.

siedząc jak typowa pisarka, na łóżku, pod kocem, z laptopem przede mną i gitarą po boku, doszłam do wniosku, że czas leci bardzo szybko... ledwie zdecydowałam się na opublikowanie opowiadania, a tu już drugi rozdział trzeciego z kolei... 

  Koncert trwał długo, więc mimo tego, że mama prosiła mnie, żebym nie wracała późno, w domu byłam dopiero około 4 nad ranem. Rodzice już spali, więc rano szykowała się niezła awantura.

Tak mi się przynajmniej wydawało, ale kiedy rano zeszłam na śniadanie, nie odezwali się na ten temat ani słowem, jedynie tata zapytał – jak tam koncert?
- świetnie, musicie kiedyś zobaczyć chłopaków jak grają. Trzy razy bisowali, tak się wszyscy dobrze bawili.
- kiedyś będziemy musieli się wybrać – podsumował tata. Nagle zadzwonił dzwonek. Mama poszła otworzyć, wróciła po kilku minutach.
- listonosz – oddała listy tacie i usiadła przy stole. Tata szybko zerknął na listy i okazało się, że jeden z nich zaadresowany był do mnie. Podając mi go wymienił z mamą spojrzenie. Rozpakowałam kopertę. W środku  znajdował się list napisany na ozdobnym papierze, zapewne drogim.
Droga Cecily Blackthorn
Dyrektor Akademii Johnatana ma zaszczyt zaprosić Panią
Na wykorzystanie trzyletniego stypendium w naszej Akademii.
Będziemy niezmiernie wdzięczni za stawienie się 1 września od godzinie 9:00
Pod znany rodzinie adres.
Amelia Herondale

*wszelkie przybory szkolne i inne wyposażenie dostępne są na miejscu

W kopercie nie było nic więcej, oprócz tej kartki. „Pod znany rodzinie adres”. Spojrzałam na rodziców –wytłumaczy mi to ktoś?
- chcieliśmy ci powiedzieć już wcześniej, ale nie mogliśmy. Ale teraz możemy chociaż trochę wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi. Mam nadzieję, że zrozumiesz.
- okay, słucham – niezbyt mi się podobał taki zwrot akcji. Co oni przede mną ukrywali?!
- bez zbędnych wstępów – zaczął tata – musisz uwierzyć nam na słowo. To nie jest żart, więc mam nadzieję, że podejdziesz do tego poważnie. Zacznijmy od tego, że wbrew temu, co może ci się wydawać, nie jesteśmy w pełni zwykłymi ludźmi – brzmiało ciekawie, ale nieprawdopodobnie. Jednak mu nie przerywałam. – wywodzimy się z bardzo starej rasy potomków ludzi i aniołów, Nephilim, lub jeśli wolisz, Nocnych Łowców. Naszym zadaniem jest ochrona zwykłych ludzi, których nazywamy Przyziemnymi, przed różnymi Demonami. Nadążasz?
-tak, tak, ale dlaczego nie powiedzieliście mi tego wcześniej?
- nie chcieliśmy ryzykować, że ktoś postronny dowie się o naszym świecie, musisz nam wybaczyć, ale dużo rodziców tak robi. Tak jest lepiej. – odpowiedziała mama
- okay, a wasze tatuaże? Mają związek z tym wszystkim? – musiałam zapytać z czystej ciekawości.
- to nie są tatuaże. To Znaki, nazywane też Runami. Każdy z nich ma jakieś znaczenie i pełni określoną funkcję. Na przykład to oko – wskazała na Znak umiejscowiony na wierzchu dłoni – pomaga dostrzegać to, co dla Przyziemnych jest nieosiągalne. Natomiast ten – wskazała na Runę na drugiej dłoni – oznacza małżeństwo. Dlatego nie nosimy obrączek, to tradycja Przyziemnych. Run jest o wiele więcej, czego nauczysz się w Akademii. Ah, prawie bym zapomniała, Runy mogą być stałe, tak jak te dwie, jednak większość z nich rysuje się za pomocą Steli, ale znikają kiedy spełnią już swoją funkcję. Co do Steli – wstała i podeszła do komody w salonie, następnie wyjęła podłużne pudełeczko i podała mi je. – oto twoja Stela. Używaj jej rozważnie i zgodnie z zaleceniami nauczycieli, w przeciwnym razie możesz zrobić sobie lub komuś krzywdę – otworzyłam pudełeczko. W środku znajdowała się Stela, czyli srebrna, niezbyt gruba rurka, długości około 15 centymetrów. Dookoła niej wyryte były Runy.
- myślę, że na dzisiaj wystarczy, to i tak bardzo dużo informacji jak na jeden raz – podsumował tata.
                

Siedziałam na huśtawce za domem. Zaczynało powoli się ściemniać, a ja nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony byłam zła na rodziców, że przez tyle lat mnie okłamywali, ale z drugiej trochę ich rozumiałam. Wychodzi na to, że Alice miała rację co do tego, że moja rodzina nie jest do końca normalna…  jednego dnia jestem zwykłą dziewczyną z nieco innymi zwyczajami niż znajomi, a następnego dowiaduję się o sobie rzeczy, które wydają się wręcz niemożliwe.
Usłyszałam jakieś kroki, a po chwili zza domu wyszedł Matt.
- hey, twoja mama mówiła, że cię tu znajdę. – spojrzał na mnie i uniósł ciemną brew – coś się stało? – kompletnie nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć, przecież nie całą prawdę. Sama wiem mało rzeczy na temat Nocnych Łowców i nie wiem jak mogłabym mu to wszystko wytłumaczyć. Stwierdziłam, że powiem mu tylko tyle, ile powinien wiedzieć.
- nie, po prostu będę musiała wyjechać. Dostałam stypendium w jakiejś szkole z internatem i rodzice zachęcają mnie, żebym skorzystała, bo oni też tam kiedyś chodzili. Nie wiem o niej wielu rzeczy, nawet tego, gdzie się dokładnie znajduje. Mam tylko nadzieję, że niezbyt daleko.
- i to tym się tak zmartwiłaś? – Matt objął mnie ramieniem. Siedzieliśmy na huśtawce jak za dawnych lat, kiedy oboje byliśmy w podstawówce. Chętnie wróciłabym do tych czasów, wtedy wszystko było takie proste…  - nie martw się, ja i Alice zawsze będziemy cię wspierać. To, że wyjedziesz, nie znaczy przecież, że zrywamy kontakt na zawsze, prawda?
- czyli mówisz, że powinnam przyjąć to stypendium?
- oczywiście, że tak!
- Alice mnie zabije
- nie prawda, ona cię kocha
- no tak, mnie się nie da nie kochać – Matt się roześmiał. Kiedy się uśmiechał, miał słodki dołeczek w policzku. Był szczupłym blondynem, sporo wyższy ode mnie. Moim zdaniem powinien być z Alice, ona ewidentnie coś do niego czuła, jednak nikomu nic o tym nie powiedziała. Wystarczyło jednak popatrzeć, żeby dostrzec, jak zachowuje się w jego towarzystwie.
- pamiętasz jak kiedyś obserwowaliśmy zachody słońca? – zapytał. Oczywiście, że pamiętałam. Tak też robiliśmy i dzisiaj.

mała dygresja, jak zawsze, na koniec - właśnie skończyłam oglądać serial "Hannibal", uważam go za świetny! wciągająca fabuła, w której nic nie jest do końca pewne, wspaniała gra aktorska, spora dawka specyficznego humoru, produkcja i zdjęcia przewyższają poziomem niejeden film pełnometrażowy. być może większość z Was może wydać się brutalny i odpychający, jednak dla ludzi o mocnych nerwach jak najbardziej polecam! a może ktoś oglądał? chętnie posłucham komentarzy, a jeśli nie oglądałeś/aś, to nic, napisz coś o rozdziale :) zapraszam jak zawsze za tydzień :) 

piątek, 11 marca 2016

Rozdział 1. Opowiadanie 3.

ta-daaa! zapraszam Was na opowiadanie trzecie!! mam nadzieję, że spodoba Wam się lekka zmiana tematyki, potraktujmy ją jak wiosenny powiew świeżości :)

 18 sierpnia wybrałam się z mamą do Nowego Jorku na zakupy. Niedługo miała znów zacząć się szkoła, więc przyjechałyśmy kupić trochę rzeczy. Szłyśmy właśnie zatłoczonym chodnikiem, kiedy mama ścisnęła mnie za rękę i szepnęła – chodźmy szybciej – nie wiedziałam, o co jej chodzi, ale przyspieszyłam, bo powiedziała to z poważną miną, lekko spięta. Moich rodziców często coś niepokoi, myślę, że mam to po nich. Jednak wydaje mi się, że oni wiedzą, czego mogą się spodziewać i niespokojnie czekają aż to się wydarzy. Niechętnie pozwalają jeździć na imprezy do Nowego Jorku i już jako małe dziecko musiałam chodzić na zajęcia z Taekwondo. Mówią, że to bardzo ważne, aby umieć się bronić, „żyjemy w bardzo niebezpiecznych czasach”, mówią. Kiedyś mnie to denerwowało, jednak teraz dostrzegam w tym zalety – jestem szybsza i zwinniejsza niż większość ludzi, a posiadanie czarnego pasa imponuje znajomym. Moja przyjaciółka twierdzi, że moja rodzina jest dziwna. „nie wiesz nic o dalszej rodzinie, a poza tym spójrz na twoich rodziców – mają pełno jakichś dziwnych tatuaży i ogólnie jakby byli z jakiegoś innego świata. Nie mają w ogóle znajomych!”. Ale ja nie mam takiego odczucia, chociaż czasami wydaje mi się, że ani oni ani ja nie pasujemy do reszty ludzi.                    Z rozmyślań wyrwała mnie mama
- masz już wszystko, czego potrzebujesz? – zapytała z uśmiechem, który nagle pojawił się na jej twarzy. Nie było już śladu po wcześniejszym zdenerwowaniu.
- eeee… chyba tak – odpowiedziałam zaskoczona.
- okay, to chyba możemy już jechać do domu  - podsumowała. Nie czekając na moją odpowiedź  wsiadła do samochodu, który magicznie znalazł się tuż obok nas. Nawet nie zauważyłam kiedy dotarłyśmy na parking.
Przeciskałyśmy się zatłoczonymi ulicami Nowego Jorku.  Mama nie spuszczała wzroku z jezdni, cały czas skupiona. Kiedy jej się przyglądam, zauważam wiele podobieństw do mnie. Jest wysoka, smukła, ale zarazem umięśniona. Jej włosy, aktualnie spięte w warkocz, mają ten sam kolor co moje – rudobrązowy. Może rzeczywiście nic nie wiem o dalszej rodzinie i przeszłości rodziców, ale to nic nie zmienia. Nie czuję potrzeby, żeby wiedzieć to wszystko. Liczy się tu i teraz.
- idę dzisiaj z Alice na koncert zespołu Matta, okay? – zapytałam. Matt był moim przyjacielem od przedszkola. Rok temu założył razem z przyjaciółmi zespół rockowy, a dzisiaj grali koncert w klubie niedaleko mojego domu.
- dobrze, tylko nie wróć za późno – rodzice nie byli nadopiekuńczy i podobało mi się to. Pewnie z rodzicami Alice będzie ciężej. Alice jest moją przyjaciółką od jakichś pięciu lat. Chodzi z Rickiem, perkusistą zespołu Matta.
Dojechałyśmy do domu. była to niewielka miejscowość oddalona zaledwie 20 minut jazdy samochodem od Nowego Jorku. Mieszkaliśmy w jednorodzinnym domku na osiedlu, gdzie wszystko było wręcz idealne – równiutko przystrzyżone trawniki, uśmiechnięte emerytki i dzieci bawiące się razem na ogródkach zamiast siedzieć w domu i grać w CS’a. 
Na schodach wejściowych siedział Matt. Podniósł się, kiedy wysiadłyśmy z samochodu i pomógł mojej mamie wziąć torby z zakupami z samochodu. – dzień dobry, pani Blackthorn!
- cześć Matt – odpowiedziała mama. Zawsze lubiła mojego przyjaciela, ale chyba nie miała innego wyjścia zaważywszy na to, że tak długo się przyjaźniliśmy.  
Odstawiliśmy zakupy w kuchni, a mama zabrała się za obiad. Do kuchni wszedł tata – cześć, Matt – rzucił podchodząc do siatki z zakupami. Teraz zaczął w niej grzebać, a kiedy znalazł to, czego szukał, czyli paczuszkę Reese’s uśmiechnął się szeroko. Był wysokim, umięśnionym mężczyzną, a jego ciało zdobiły tatuaże. Nie przedstawiały czegoś konkretnego, ale takie same miała mama, tylko w innych miejscach. Tylko na wierzchu  prawej dłoni mieli wytatuowane otwarte oko, na lewej ręce też mieli takie same tatuaże, ale nie wiem co przedstawiały. Tata mógłby wyglądać groźnie, ale ten rozbrajający uśmiech nie pomagał mu w tym za bardzo.  Kiedy już zjadł zawartość paczuszki oznajmił – idę na siłownię. Idziesz ze mną, Mary?
- okay, tylko rozpakuję zakupy. – odpowiedziała mu mama. Rodzice często trenowali razem, mówili mi, że robią to niemal od zawsze. Cóż, każda para ma jakieś tradycje…  - Cecily, poradzisz sobie?
- jasne, idźcie. Matt, o której wychodzimy?
- o 17 możemy się zbierać.
Rodzice wyszli, a my poszliśmy oglądać telewizję. Matt usiłował znaleźć jakiś sensowny film, jednak po chwili zdał sobie sprawę, że nic ciekawego nie ma, więc odłożył pilota na ławę.
- denerwujesz się? – zapytałam.
- niee – wzruszył ramionami – mam tylko nadzieję, że nie pomylę się przy solówce – Matt był zarówno wokalistą, jak i gitarzystą.
- dasz radę. Ćwiczyliście przecież tyle razy – Matt wie, że jestem przeciwniczką częstych prób, ale chłopacy stwierdzili, że lepiej być przygotowanym na wszystko, a ja nie zamierzałam im się wtryniać.  
Około 17:00 pobiegłam na górę, żeby się uszykować. Wybrałam czarne jeansy z dziurami, czarny top i skórzaną ramoneskę. Zrobiłam mocniejszy makijaż i już byłam gotowa. Matt i Alice czekali już na korytarzu. Alice przewróciła oczami –ja rozumiem, że to koncert rockowy, ale czy ty nie masz ciuchów w innym kolorze niż czarny? – Alice zawsze mi to wypominała.
- w jakim na przykład? – zapytałam zaczepnie.
- no nie wiem… białym na przykład?
- wiesz, że biały w tradycji mojej rodziny jest kolorem żałoby – to była prawda, ale nie żebym miała okazję sprawdzić, czy to prawda, skoro nie utrzymywaliśmy kontaktu z nikim z rodziny.
- okay, okay, masz mnie. Co nie zmienia faktu, że musimy wybrać się razem na zakupy, Blackthorn – podsumowała ze śmiechem.

zapraszam za tydzień, dla waszej wygody także wersja na wattpad  >klik<

wtorek, 8 marca 2016

Prolog. Opowiadanie III.

mamy wtorek, tak jak obiecałam wstawiam prolog. jest on bardzo krótki, ale poniżej umieszczę też kilka informacji uzupełniających :) PS wszystkiego najlepszego dla wszystkich Czytelniczek! :D 

Zawsze wydawało mi się, że świat wygląda inaczej, niż wszyscy myślą. W mroku za oknem widziałam snujące się cienie, a kiedy szłam nocą, słyszałam za sobą kroki, lecz kiedy się odwracałam nikt za mną nie szedł. Myślałam, że jestem szalona, jednak wszystko zmieniło się po otrzymaniu jednego listu….

spoilero-informacje

- trzecia bohaterka także nazywa się Cecily
- nie jest ona normalnym człowiekiem
- ale o tym nie wie
- będzie motyw ciekawej szkoły
- będą imprezy
- wampiry występują w opowiadaniu, ale nie w roli głównej
- nie mniej jednak jest to opowiadanie fantastyczne
- będzie motyw homoseksualizmu (ale dotyczy to głównej bohaterki)

myślę, że tyle powinno Wam wystarczyć do piątku :)
specjalnie dodałam to dzisiaj, bo prolog wyszedł mi ekstremalnie krótki :)

do zobaczenia w piątek!

uwaga uwaga!!!!!!  opowiadanie publikuję także na wattpadzie, uważam, że tam łatwiej będzie się Wam czytało, ale trzeba się zalogować, żeby wyświetlić cały rozdział. oczywiście tutaj także będę wstawiać rozdziały, po prostu będą dostępne na obu portalach. poniżej załączam link do wersji na wattpad <klik>

piątek, 4 marca 2016

Rozdział XIV. Opowiadanie II

witam w ostatnim rozdziale drugiego opowiadania :) miłego czytania!

-otwórz te drzwi do cholery! – siedziałem przed telewizorem razem z Arthurem, kiedy rozległo się walenie do drzwi. Powoli zsunąłem się z kanapy i otworzyłem drzwi. Za nimi stała Cecilia
- wolniej się nie dało?- prychnęła, przepychając się obok mnie. – macie cos do jedzenia?
- ciebie też niezmiernie miło widzieć. – westchnąłem podchodząc do lodówki i wyciągając z niej buteleczkę. Rzuciłem ją Cecilii, a ona odkręciła ją i natychmiast wypiła jej zawartość.
- zgłodniało się, co? – zagadnął ją Arthur
- yep, ciesz się, że nie mieszkasz z człowiekiem.
- ojj tam, chyba nie jest tak źle – wzruszyłem  ramionami. – zawsze możesz przenieść się do nas, nie mamy co prawda trzeciego łóżka, ale spokojnie zmieścimy się na jednym.
- chyba jednak podziękuję – wybuchła śmiechem.
Nagle drzwi otwarły się z hukiem, a do środka weszła Martha. Wyglądała jakoś inaczej, włosy miała spięte wysoko, lecz nie to przykuło moją uwagę. Zza paska spodni coś wystawało, a był to ewidentnie pistolet. Ludzie są naprawdę dziwni..
- okay, mam dosyć – zabrała głos. – czy serio nie wiecie, że wiem, kim jesteście?
-   hej, spokojnie. Nie wysuwaj pochopnych wniosków, na pewno zaszła jakaś pomyłka… - Arthur próbował załagodzić sytuację.
- wątpię. Na kilometr rozpoznam wampira – ucięła Martha.
- kilometr to nie dużo, ogólnie rzecz biorąc. – stwierdziłem. – kiedy nabyłaś takiej niebywałej spostrzegawczości?
- nie denerwuj mnie nawet. Jeśli jesteś taki ciekawy, kiedy miałam dwanaście lat jeden wampir na moich oczach zabił Alexa, mojego starszego brata.
- i, niech zgadnę, od tego czasu postanowiłaś bawić się w zabijanie wampirów? – Martha skinęła głową – czyli mamy tu zwykłego, samozwańczego łowcę. – zakpił Arthur – pewnie nawet nie zadziała – skinął głową na pistolet utknięty za pasek jej spodni. Dziewczyna wyciągnęła go szybkim ruchem i wycelowała w niego
- chcesz się przekonać? – powiedziała, unosząc brwi – no proszę cię, przynosisz wstyd rodzinie Van Helsingów, lepiej dla nich, gdybyś zginął.
- uspokójcie się. Wszyscy! – wykrzyknęła Cecilia – Martha, dlaczego myślisz, że jesteśmy tacy sami jak tamten wampir?
- masz rację, Cecilia. Ty jesteś nawet gorsza od niego.

CECILIA

- dlaczego? – nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Kogo jak kogo, ale Marthy nigdy bym nie posądzała o bycie łowcą. To po prostu do niej nie pasowało. Chociaż może o to jej chodziło..
- przez lata byłyśmy przyjaciółkami. A teraz udajesz, że jesteś nadal tą samą osobą
- ale ja jestem tą samą osobą!
- hej, dziewczyny, spokojnie – Magnus najwidoczniej zaczął brać sprawę poważnie i skończył się wydurniać. – nie chcemy przecież, żeby ktoś tutaj dzisiaj zginął.
- naprawdę? Nie chcemy? -  zdziwiła sią Martha. – teoretycznie i tak już jesteście martwi – skierowała spojrzenie na mnie.
- nie prawda. Przynajmniej nie do końca prawda.
- Cecilia, spójrz prawdzie w oczy. Moja przyjaciółka jest dla mnie martwa.
Wtedy poczułam silne szarpnięcie w klatce piersiowej. Na początku nie wiedziałam, o co chodzi, ale za chwilę połączyłam fakty. Po pierwsze, Martha wybiegła z pokoju z pistoletem w ręce, a Arthur próbował ją złapać. Po drugie, moja koszulka była cała we krwi. Po trzecie, to strasznie bolało. 
Magnus zrobił się blady – Cecilia, wszystko będzie dobrze. Wyciągniemy to i po sprawie – wiedziałam, że nie jest wcale tak kolorowo. Ugięły się pode mną nogi i upadłam na plecy, w ostatniej chwili złapał mnie Magnus. Z jego twarzy wyczytałam wszystko, pocisk był drewniany i trafił mnie prosto w serce. Nie byłam doświadczona w tych sprawach, ale wiedziałam, że nie przeżyję tego.
- ile zostało czasu? – zdołałam wykrztusić.
- wystarczająco, żeby ci coś wyznać. Miałem porozmawiać z tobą wcześniej, ale nie było okazji. Chodzi o to, że ostatnio coś sobie uświadomiłem, a mianowicie wiesz, jak to u mnie jest z uczuciami, ale coś we mnie drgnęło. Ten czas spędzony z tobą był najciekawszym i najlepszym czasem w moim życiu. Byłaś dla mnie jak jaśniejące światełko w ciemności.  Myślałem, że nigdy nie doświadczę miłości, ale już na pewno nigdy nie dopuściłem do siebie myśli, że.. –tu zrobił krótką przerwę. -że mogę cię stracić. – zaraz, chwila, czy to są łzy? Chyba mam halucynacje…
- dziękuję- wyszeptałam, bo tylko na tyle było mnie stać.
- za co.? – zapytał
- za to, że mi to wyznałeś. – zamknęłam oczy. Coraz mniej do mnie docierało, jedyne, co czułam, była bliskość Magnusa, jego ręce obejmujące mnie i ciepły oddech na policzku. Jeśli to właśnie umieranie, to jest przyjemne. Zawsze spodziewałam się bólu i cierpienia, a to jest jak zasypianie, czuje się coraz mniej, niemal odcina się od świata.
Poczułam delikatny pocałunek w policzek i szept Magnusa –Kocham cię.

Później była już tylko ciemność.     

mam nadzieję, że mnie nie zabijecie :) nie chciałam, żeby skończył się tak jak poprzednie opowiadanie, dlatego zrobiłam to, co zrobiłam :) jeżeli jednak czujecie się źle z powodu takiego zakończenia, może ucieszy Was fakt, że już we wtorek pojawi się zapowiedź nowego opowiadania, a w piątek pierwszy rozdział :) więc do zobaczenia kochani ♥