dziś trzeci rozdział opowiadania, ale przy okazji chciałabym też życzyć Wam wesołych Świąt, no i mokrego Dyngusa ;)
Ostatni tydzień wakacji minął mi niesamowicie szybko.
Musiałam spakować ubrania i inne rzeczy, co nie było łatwe, bo nie mieliśmy w
domu zbyt dużo walizek. Jednak w końcu udało mi się doprowadzić wszystko do
ładu, teraz walizki były spakowanie do naszego czarnego BMW X6. Właśnie dziś
był dzień, kiedy miałam opuścić rodzinę i przyjaciół i udać się do Akademii
Jonathana. Stałam na schodach przed domem, kiedy przyszli Matt i Alice. Nie
byli długo, spieszyli się na pierwszy dzień w szkole. Przytuliłam ich oboje i
powiedziałam, że niedługo się zobaczymy.
Dosłownie kilka sekund po tym, kiedy przyjaciele poszli, z
domu wyszedł tata.
- gotowa? – zagadnął z uśmiechem. Starałam odpowiedzieć mu
tym samym, jednak mój uśmiech był niepewny.
- chyba tak – wsiedliśmy do samochodu, w którym siedziała
już mama. Najwidoczniej nas słyszała, bo powiedziała
- nie chyba, tylko na pewno. Nazywasz się Blackthorn, a my
zawsze jesteśmy gotowi na wszystko – kiedy odnalazła moje spojrzenie w bocznym
lusterku, uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- oo tak, Blackthornowie to duży i stary ród –podjął temat
tata – jednak najbliższych krewnych mamy w Los Angeles, raczej w Akademii ich
nie poznasz. Jednak będą w niej ludzie z innych równie wpływowych rodzin.
Spokojnie, większość z nich też nie wiedziało wcześniej o swoim pochodzeniu.
Ci, którzy wiedzą, uczą się w Instytutach, czyli niedostępnych dla Przyziemnych
miejscach, w których każdy Nocny Łowca może się zatrzymać. Tam także organizuje
się zebrania Clave, czyli czegoś w stylu rady. Inni uczą się także w Idrisie,
kraju, o którym nie słyszałaś, bo nałożono na niego czar, aby był niedostępny
zarówno dla Przyziemnych, jak i demonów.
Po około trzech godzinach
drogi wjechaliśmy w las, a następnie skręciliśmy w jakąś boczną drogę.
Za kilka minut ukazał mi się ogromny, ale bardzo zniszczony budynek w stylu
uniwersytetu Oxford.
- jesteście pewni, że to tutaj? Wygląda, jakby nikt go od
stu lat nie używał.
- nie daj się zwieść. Spróbuj zobaczyć to, czego nie widać
na pierwszy rzut oka – odpowiedziała mama. W miarę zrozumiałam, o co jej
chodzi, zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, jakby ktoś przetarł obraz, który
przed chwilą widziałam mokrą gąbką. Gdy po chwili otworzyłam oczy, ukazał mi
się budynek taki jak przedtem, ale nie był już ruiną. Był piękny i w starym
stylu. Przed nim wznosiła się ogromna fontanna, a wokół niej ławeczki. Gdy
podjechaliśmy bliżej, zauważyłam kilkadziesiąt osób z walizkami, żegnających
się z rodzinami. Wyglądało jak typowe rozpoczęcie roku ; hałas, ludzie, łzy i
zdenerwowanie. Wyskoczyliśmy z samochodu. Rodzice najwidoczniej znali większość
z dorosłych, bo pozdrawiali ich skinieniem głowy. Nikt nie podszedł
porozmawiać, wszyscy byli poruszeni rozpoczęciem nauki ich dzieci. Z budynku wyszła niska, ale umięśniona
kobieta, z ciemnymi włosami spiętymi w kok. Spojrzała na mnie przenikliwymi,
niebieskimi oczami i powiedziała – Państwo Blackthornowie, miło mi znów państwa
widzieć. Cecily, nazywam się Amelia Herondale i jestem dyrektorką Akademii
Jonathana. Bardzo miło jest nam gościć kolejnego członka rodziny Blackthornów.
Kobieta uśmiechnęła się zachęcająco – przeproszę was na
chwilę, muszę przywitać kolejnych uczniów, ale zaraz przyjdę i pokarzę ci
Akademię. Macie czas, żeby się pożegnać – to powiedziawszy skierowała się w
stronę innych uczniów. Przytuliłam się z rodzicami, a mama powiedziała – Dasz
radę, Cecily. Czasami może wydawać się to trudne, ale poradzisz sobie. Zobaczymy
się za dwa tygodnie.
- zadzwoń czasem, mała- wtrącił tata – kochamy cię, nie
zapominaj o tym – mrugnął do mnie. Pożegnanie przerwała nam pani Herondale.
- Cecily, chodź za mną, proszę. Mary, Thomas, mam nadzieję, że zobaczymy się
na kolejnym zebraniu Clave – zdziwiło mnie to, że kobieta zwraca się do
rodziców po imieniu, ale też nie wiedziałam, co to jest Clave, ale nie pytałam
nie chcąc wyjść na idiotkę. Pomachałam ostatni raz rodzicom i po cichu ruszyłam
za panią Herondale. Szłyśmy przepychając się
w tłumie ludzi, jednak kiedy przekroczyłyśmy drzwi wielkiego, starego
budynku zrobiło się od razu lepiej, w
środku nie było tłumu. Mogłam więc rozejrzeć się i poznać nowe otoczenie.
Znajdowaliśmy się w wielkim holu, po prawej i po lewej btły wielkie kamienne
schody, a za nimi kolejne drzwi, podobne do frontowych, także drewniane i
bogato zdobione. Były jednak zamknięte i nie wiedziałam, co się za nimi może
znajdować. Naprzeciwko drzwi wejściowych, jednak głębiej niż schody i drzwi
znajdowały się wyglądające na miękkie sofy i fotele oraz ławy. W ścianę
wmurowany był wielki kominek, zdobiony jakimiś znakami, a wokół niego
znajdowało się wiele regałów z książkami. Już czułam, że polubię to
pomieszczenie. Pani Herondale zauważyła, że rozglądam się z ciekawością i
zaczęła odpowiadać na moje niewypowiedziane pytania.
- budynek został zmodernizowany przed wojną secesyjną, do
teraz mimo licznych remontów staramy się zachować tamten styl. Schody po prawej
stronie prowadzą do korytarza, na którym znajdują się sypialnie dziewcząt,
schody po lewej do sypialń chłopców. Prawe drzwi prowadzą do Sali balowej,
która w normalne dni używana jest jako jadalnia, natomiast lewe do szkolnej
części Akademii. Ta część jest bardziej skomplikowana, ale plan pomieszczeń
jest umieszczony w informatorze w twoim pokoju. Niestety muszę wracać do
obowiązków, dlatego do pokoju zaprowadzi cię ktoś inny. Elisabeth! Jesteś
wolna? – zawołała do średniego wzrostu, długowłosej blondynki.
- tak, proszę pani – odpowiedziała tamta.
- dobrze, w takim razie zajmiesz się Cecily – powiedziała
Amelia i ruszyła w stronę drzwi wejściowych – do zobaczenia, dziewczynki
Elisabeth podeszła do mnie z uśmiechem na twarzy. Wydawała
się miła i pewna siebie. –cześć, Cecily. Pokarzę ci twój pokój, spodoba ci się.
Są bardzo przestronne i każdy ma swój. No i mają dużą szafę
- oh, Elisabeth, tak?
- tak, tak, ale nazywaj mnie Liz. Elisabeth mówią na mnie
tylko nauczyciele – mrugnęła okiem
-okay – odwzajemniłam uśmiech.
- chodźmy więc – poprowadziła mnie na schody znajdujące się po
prawej stronie. Na piętrze ciągnął się niemiłosiernie długi korytarz, a po obu
jego stronach znajdowały się drewniane drzwi. Podłogi wyłożone były bogato
zdobionym, miękkim dywanem. Podeszłyśmy do drzwi z numerem 3016 .
- to twój pokój. Jest ich serio dużo, nie wiem, jak każdy
uczeń mieści się w jednym pokoju. – wzruszyła ramionami – drzwi są otwarte,
kluczyk leży na biurku.