Drzwi jadalni były już otwarte, a kiedy weszłam, moje uszy
uderzył gwar rozmów podekscytowanych nastolatków. Nie wiedziałam za bardzo,
gdzie usiąść, ale ten problem szybko się rozwiązał, bo zza jednego stolika
jakaś dziewczyna pomachała do mnie wesoło. Jej reakcja była dziwna, w końcu pierwszy
raz widziałam ją na oczy, mimo wszystko podeszłam.
- hejka! – wykrzyknęła radośnie dziewczyna – mam na imię
Bonnie, a to jest Annie i Brian – mówiąc
to wskazywała kolejne osoby. Moją uwagę przykuło to, że Bonnie i Annie mają
granatowe mundurki, a Brian czarny. Wszyscy wpatrywali się we mnie z uprzejmym
wyrazem twarzy.
- cześć, jestem Cecily – przywitałam się, odwzajemniając ich
uśmiechy. – mogę się dosiąść?
- jasne, przecież dlatego cię zawołałam – zachichotała
Bonnie. Była niską brunetką o kręconych włosach, które sterczały zabawnie na
wszystkie strony.
- dziękuję – zajęłam ostatnie wolne miejsce przy kwadratowym
stoliku, tuż obok Briana. – też jesteście z pierwszego roku? –zagadałam
- tak – tym razem odpowiedziała mi Annie, drobna blondynka.
– Bonnie i Brian znali się już wcześniej.
Głos zabrał Brian – więc jesteś z rodu Blackthornów.
- tak, skąd wiedziałeś? – zapytałam
- Blackthornowie mają domieszkę krwi Faerie – odpowiedział.
– najwidoczniej w twojej rodzinie te cechy się nie przejawiają tak mocno, ale
poznałem to po barwie twoich oczu – wiem, o czym mówił, moje oczy są bardzo
nietypowe, jedno jest zielone, drugie niebieskie, ale nigdy mi to nie
przeszkadzało. Tata też takie ma, teraz wiem, że to przez domieszkę krwi
Faerie, kimkolwiek oni byli
- kim są Faerie? – zapytałam.
- to starożytna rasa, pół anioły, pół demony. Nie potrafią
kłamać, jednak są podstępne i lubią
intrygi. To pewnie przez to Blackthornowie są tacy sexi – zaskoczył mnie tym
ostatnim stwierdzeniem. Widząc moje zdziwienie odezwała się Bonnie
- spokojnie, Brian jest gejem – podniosłam brwi, ale
oczywiście ani trochę mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, zawsze
chciałam mieć przyjaciela geja.
- zepsułaś całą zabawę – zaśmiał się Brian i pokazał Bonnie
język. – strzelam focha! – skrzyżował ręce na piersi i teatralnym gestem
odwrócił głowę w przeciwną stronę. Po chwili wszyscy się śmialiśmy. Zdziwiłam
się, że już pierwszego dnia mam znajomych, z którymi dobrze mi się rozmawia.
Kiedy już
opanowaliśmy napad śmiechu zadałam nieustannie nurtujące mnie pytanie – od
czego zależy kolor mundurka?
- czarny noszą Nocni Łowcy, jak ty i Brian, bordowy wampiry,
a granatowy czarodzieje, jak ja i Bonnie – odpowiedziała Annie.
- jesteście czarownicami, ale fajnie – powiedziałam z
uśmiechem
- kochana, ale i tak nie są tak super jak my, Łowcy – wtrącił
Brian
- ty przeklęty, zakochany w sobie, gejowski Nocny Łowco!
–Bonnie udawała, że jest zła. – teraz ja się focham! – jednak jej foch nie
trwał długo, bo na wielkich stołach pojawiło się jedzenie. Nawet nie zauważyłam
kiedy się pojawiło. – w końcu żarcie! Umieram z głodu! – zawołała Bonnie.
- myślałem, że masz focha? – zakpił Brian
- oj zamknij się, jeszcze skopię ci tyłek – zaśmiała się
dziewczyna. Widać było, że naprawdę się przyjaźnią.
-wątpię, kochana- zaśmiał się – nie zapominaj, kto tu nosi czarny
mundurek. Cecily mi pomoże
- mnie w to nie mieszaj! – zaśmiałam się
- dobrze robi, jedyna mądra! – wykrzyknęła Bonnie,
najwidoczniej stwierdziwszy swoje zwycięstwo.
Podeszliśmy do jednego z wielu stołów z jedzeniem. Mimo
tłumu ludzi w Sali nie było kolejek. Wszystko szło sprawnie.
Zdziwiłam się widząc taki wybór jedzenia, dlatego
postanowiliśmy, że każdy weźmie coś innego i się podzielimy. Kiedy mieliśmy już
zapełnione talerze wróciliśmy do stołu.
- coś mi się wydaje, że nie mamy razem wszystkich lekcji –
zagadałam
- tak, z tego, co mi się wydaje, mamy razem tylko łacinę,
ale resztę zajęć masz wspólnych z Brianem – odpowiedziała mi Bonnie,
potrząsając swoimi bujnymi włosami.
- ymhym – mruknął chłopak – ale teraz bardziej od szkoły
interesuje mnie ten piękny kawałek pizzy – westchnął patrząc na pizzę leżącą na
talerzu Annie, a po chwili porwał ostatni kawałek. Dziewczyna spojrzała na
niego groźnym wzrokiem
- żebyś się kiedyś nie obudził z wężem zamiast ręki,
Branwell.
- okay, okay przepraszam. Wybaczysz mi? – zrobił minę
niewinnego dziecka, co wywołało śmiech Annie
- tylko dlatego, że cię kocham – wydusiła przez śmiech
- znamy się dwie godziny
- miłość nie wybiera
- co do miłości – nagle z rozbawionego stał się lekko
podekscytowany – kim jest ten mroczny przystojniak po lewej? – spojrzałyśmy się
w kierunku wskazanym przez Briana
- to Ryan Fairchild.
Nie masz na co liczyć, Brian – zaśmiała się Bonnie.
- szkoda – westchnął – Nocni Łowcy nadal mentalnością żyją w
dziewiętnastym wieku. Co nie zmienia faktu, że ten Ryan jest idealny
Miał rację. Ryan był wysokim, umięśnionym brunetem o
smutnych oczach. Siedział sam przy stoliku w kącie Sali czytając książkę.
Wydawał się być całkowicie pochłonięty czytaną historią, nie zwracał uwagi na spojrzenia dziewczyn,
które niemal rozbierały go wzrokiem.
Kolacja zakończyła się około dwudziestej pierwszej, kiedy na
salę wkroczyła pani Herondale.
- witam ponownie, drodzy uczniowie. Mam nadzieję, że dobrze
czujecie się w Akademii. Przyszłam, aby poinformować klasy pierwsze o
spotkaniach z opiekunami, na których poznacie rówieśników i zasady
bezpieczeństwa w szkole. Spotkania zaczną się za godzinę, miejsca spotkań
zapisane są na tablicy przed wejściem do
Sali. Nie przedłużając, chcę życzyć wam dobrej zabawy w nowym roku w
Akademii Jonathana – po jej słowach rozległy się okrzyki ludzi ze starszych
roczników. Najwidoczniej musiało być tutaj naprawdę świetnie, skoro wszyscy tak
entuzjastycznie podchodzą do rozpoczęcia roku…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz