piątek, 27 maja 2016

rozdział 12. op. 3

-cholera! - krzyknęłam, kiedy spadłam z liny przypiętej do belki przy suficie. - Byłam tak blisko góry!
-cicho, Blackthorn, nie irytuj się - warknął Brian. Ewidentnie nie był dziś w humorze.
- A ciebie co ugryzło? Albo raczej kto? - poruszyłam znacząco brwiami, starając się go trochę rozbawić. Chyba nie pomogło, bo rzucił z nadąsanym spojrzeniem
- no właśnie nikt, w tym tkwi problem - jego ospowiedź wywołała u mnie napad śmiechu - To wcale nie jest śmieszne - prychnął. - Ty po tygodniu już spiknęłaś się z Ranem Idealnym Fairchild, a ja coraz młodszy nie będę! - okay, teraz zrobiło mi się go szkoda.
- Nie smuć się, kochany, tobie też kogoś znajdziemy - posłałam mu ciepły uśmiech. On jednak nie wyglądał na przekonanego, bo zrezygnowany stwierdził
- to nie będzie takie łatwe!
- co nie będzie łatwe? - zza naszych pleców rozległ się głos Ryana.
-eeeee, nic, nic - Brian zawstydził się, co było widać po jego czerwonych policzkach.
- okay, przyszedłem tylko zapytać, czy mogę porwać Cecily.
- jasne - bąknął Brian. - I tak miałem już iść do szatni.  Męska szatnia to nie miejsce dla dam
- że jeszcze ciebie z niej nie wywalili - odgryzłam się, na co przyjaciel spiorunował mnie wzrokiem. Odwrócił się i ruszył do szatni. Pewnie powie Lightwoodowi, że boli go głowa, lub coś w  tym stylu.
- mamy jeszcze godzinę, może poćwiczymy kilka technik walki Serafickim Nożem? I tak nic ciekawego dzisiaj nie robimy - kiwnął głową w stronę Alexandra Lightwooda, trenera, który siedział na ławce z grubą, oprawioną w czerwony aksamit książką.
- w sumie, czemu nie - wzruszyłam ramionami. Byłam już zmęczona po godzinie treningów, a ręce bolały mnie od podciągania się na linie, ale 'seraficki nóż' nie brzmiał na ciężką broń.

Okay, trochę się myliłam. Jednak był dość cięźki, nie jakoś strasznie, ale mimo wszystko ciężki. Nie był też mały i krótki jak typowy nóż, za to wyglądał prawie jak normalny miecz, tylko trochę szerszy. Wyjątkowe w Serafickich Nożach było to, że każdy z nich nazwany był imieniem innego Anioła. Po jego wypowiedzeniu nóż lekko rozświetlał się, co było znakiem, że jest gotowy do walki. Mój nazywał się Zuriel.

- musisz go trzymać mocno, ale nie ściskać. Stań pewnie na nogach - Ryan już wczuł się w rolę nauczyciela. - W cios musisz włożyć całą siłę, dlatego trzymaj równowagę. Nie używaj tylko rąk, zaangażuj całe ciało. Czekaj, pokażę ci - stanął za mną i chwycił moje ręce nakierowując je w odpowiednią pozycję. Jego bliskość i dotyk dłoni odciągnęły moją uwagę od noża. Nawet po godzinnym treningu nie był spocony, nadal pachniał lawendowym mydłem. Najwidoczniej działało to w obie strony, bo też przestał skupiać się na ułożeniu moich rąk i spojrzał mi w oczy. Nie wiem, co nastąpiłoby później, bo po sali rozległ się głos Lightwooda - Koniec treningu!!!! Możecie iść  do pokoi. Szybciej, za dwie sekundy zamykam salę! - widocznie się niecierpliwił. Ryan wyglądał na zawiedzionego takim obrotem sytuacji.

Nawet się nie przebrałam, zabrałam tylko torbę z szatni i pobiegłam do pokoju. Tam wzięłam szybki prysznic i ubrałam się w świeże ciuchy. Byłam ciekawa, czy Bonnie i Annie już przeprowadziły się naprzeciwko, napisałam do Bonn sms. Po minucie odpisała 'ja tak, nie wiem jak Ann. Przyjdź za dwie minuty, pójdziemy sprawdzić co u niej'

Po kilku minutach byłam już w pokoju naprzeciwko. - Cecily! Jak dawno się  nie widziałyśmy! - Zawołała przyjaciółka. - Opowiadaj, jak tam wyjazd!

Kiedy już wszystko jej opowiedziałam, wspomniałam o dzisiejszym treningu i o tym, że prawie się pocałowaliśmy.
- jak to 'prawie'? - uniosła brwi ze zdziwienia.
- Alexander ogłosił koniec lekcji i musielismy wyjść z sali.
-nie wierzę! On to ma wyczucie czasu.... dobra, poczekaj, pójdę po Annie - to powiedziawszy wybiegła jak burza z pokoju.
Po chwili usłyszałam głośny krzyk. Wybiegłam w poszukiwaniu przyjaciółki. Stała przed drzwiami pokoju Annie i patrzyła na coś, co jest w środku, przerażonymi oczami, jedną ręką zakrywając usta ze zdziwienia.
- co tam się stało?!- podeszłam bliżej i zobaczyłam, co tak przeraziło Bonnie.

piątek, 20 maja 2016

Rozdział 11. op.3

- jesteś pewna, że nic nie kupujesz? – zapytał załamany Ryan, którego koszyk też był pusty. Wypad do księgarni okazał się niezbyt trafiony, bo żadne z nas nic nie wybrało.

- taa, nie ma chyba nic ciekawego – wzruszyłam ramionami, wyginając przy tym kąciki ust ku dołowi. Ryan widząc moją minę wybuchnął śmiechem. Nigdy wcześniej nie słyszałam tak szczerego śmiechu, więc po chwili dołączyłam do niego. Jakieś dwie dziewczyny niedaleko nas spojrzały na nas jak na dziwaków. Słyszałam, jak szepczą do siebie
- pewnie są z Jonathana, tylko tam są tacy dziwacy
- myślisz?
- tak, zobacz, mają te dziwne tatuaże, które noszą niektórzy ich uczniowie.
- no tak, bogatym przewraca się w głowach

Nie słuchałam ich dłużej, bo Ryan skinął na mnie, żebyśmy wyszli ze sklepu. Wiedział, że słyszałam rozmowę tamtych dziewczyn, dlatego wyjaśnił mi ich zachowanie kiedy byliśmy na dworze.

- wśród Przyziemnych panuje przekonanie, że do Akademii chodzą tylko wybrani, ci z najbogatszych rodzin. Ma to zatrzymać ich pytania o przyjęcie do szkoły. Kiedyś próbowano ‘wymieszać’ Przyziemnych z innymi uczniami, ale utrzymanie Świata Cieni w tajemnicy nie było łatwe.
- Podziemni ich nie akceptowali?
- wręcz przeciwnie,   powiedzmy, że niektóre wampiry nie miały zupełnie nic przeciwko zwykłym ludziom. Zupełnie nic przeciwko, jeżeli wiesz, o czym myślę  - no tak, to potrafiłam sobie wyobrazić. 

Nie poznałam jeszcze żadnego wampira, chociaż wydawali się być w porządku. Mimo tego wierzyłam Ryanowi.
- okay, co teraz robimy? – mieliśmy jeszcze dużo czasu do zachodu słońca.
- trzeba korzystać z wolnego dnia, może pójdziemy do parku? Jest ładna pogoda
- w sumie, czemu nie – uśmiechnęłam się do niego.

Park był niedaleko, jakieś dwie przecznice dalej. Nie był duży, ale bardzo ładny. Wszędzie było dużo drzew, między którymi wiły się piaskowe dróżki, przy których stały ławeczki. Zatrzymaliśmy się przy budce z lodami,  kupiliśmy sobie po dwie kulki.

- pokażę ci moje ulubione miejsce w tym parku. Mieszkam na obrzeżach, więc często tu kiedyś bywałem – poprowadził mnie w stronę jeziora. Zeszliśmy z głównej ścieżki i skierowaliśmy się w stronę ogromnej wierzby. Jej liście delikatnie szumiały na wietrze, niektóre zanurzały się w wodzie. Drzewo rzucało cień na trawę, tworzyło delikatną zasłonę od reszty parku. Usiedliśmy pod nim tak, żeby widzieć jezioro i pływające po nim łabędzie.
- pięknie tu – westchnęłam. – tak spokojnie, można by siedzieć tu cały dzień.
- tak, to prawda. Odkryłem to miejsce kiedy miałem siedem lat i po raz pierwszy uciekłem z domu – uśmiechnął się, jakby wspominał coś zabawnego.
- uciekłeś z domu jako siedmiolatek? – nie mogłam się nadziwić, który siedmiolatek ucieka z domu?
- tak, pokłóciłem się z mamą i przybiegłem tutaj. Znaleźli mnie po dwóch godzinach, ale i tak to liczy się jako ucieczka – zaśmiał się. Odgarnął swoje gęste włosy, żeby nie wpadały mu do oczu.
- o co się tak mocno pokłóciliście? – zapytałam z ciekawości.
- nie chciałem być Nocnym Łowcą. Nie są tak super jak Batman, ale ona uważała inaczej. Długo nie mogłem jej tego wybaczyć – jego szczerość kompletnie mnie rozwaliła. Wybuchłam śmiechem
- to wcale nie jest takie śmieszne – powiedział widocznie powstrzymując się od śmiechu.- wtedy bardzo chciałem mieć swój własny Batmobil i traktowałem sprawę bardzo poważnie.

Kiedy już opanowaliśmy śmiech, zapytałam – czyli od zawsze wiedziałeś, że jesteś Nephilim.
- tak, moi rodzice nigdy nie trzymali tego w tajemnicy przed nami. Otwarcie rozmawialiśmy o naszej pracy, która jest trochę inna niż mogłaś odnieść wrażenie, że jest.
- to znaczy? – jego słowa mnie zaintrygowały
- przede wszystkim jest bardzo ciężka. Tu, w Akademii pierwszy rok treningów jest lekki, żeby dopiero przygotować nas do porządnego wysiłku. Dlatego pewnie już jako dziecko byłaś aktywna fizycznie. Tak zalecają, żeby od najmłodszych lat budować naszą kondycję i wytrzymałość organizmu.
- no tak, to prawda. Od zawsze rodzice zachęcali mnie do uprawiania sportów, szczególnie do sztuk walki.
- to na pewno będzie przydatne. Jednak trzeba bardzo poświęcić się treningom, bo niektóre demony są bardzo silne, szybkie i chwila nieuwagi albo słabości i już po tobie. Nawet bardzo doświadczeni Łowcy padają ofiarą co silniejszych demonów – jego słowa nie brzmiały zbyt optymistycznie – dlatego Nephilim żyją krótko. Mimo tego, że jesteśmy silniejsi, szybsi od Przyziemnych, mamy Runy, ale i tak to bardzo często nie jest wystarczające – dobra, to mnie dobiło. Byłam przygotowana na to, że jest to ryzykowna praca, ale że aż tak bardzo? – no ale nie popadajmy w depresję. 

Wyglądasz, jakbyś miała zaraz się spakować i uciec z Jonathana – uśmiechnął się delikatnie.
- chyba przeszło mi to przez myśl – powiedziałam niepewnie
- spokojnie, może trochę przesadzam. Nie chciałem cię wystraszyć – spojrzał mi w oczy i się zamyślił.
- mówił ci już ktoś, że masz piękne oczy?
- rodzina się liczy?
- niee
- to nikt – sama też nie uważałam, żeby były piękne. Na pewno były dziwne. – raczej w podstawówce się z nich śmiali. Albo się mnie bali. Wiesz, dwa różne kolory oczu nie pomagają w zdobywaniu przyjaciół.
- a powinno być wręcz przeciwnie! Nigdy nie widziałem piękniejszych oczu. Są wyjątkowe, odpowiednie dla ciebie – zawstydzał mnie swoimi słowami. Miałam jednak wrażenie, że mówi szczerze. 

wtorek, 17 maja 2016

Rozdział 10. op.3

Dzyń-dzyń? Czy mi się wydaje, czy to budzik? Tak, to jednak on.

Wychyliłam się z łóżka, żeby go wyłączyć. Ktoś jednak musiał wczoraj przesunąć szafkę nocną gdzieś dalej, bo nie mogłam dosięgnąć telefonu. Wychyliłam się bardziej… jeszcze trochę…. I wylądowałam na podłodze. Brawo Cecily! Jesteś niesamowicie zwinnym Nocnym Łowcą! Skakanie po dachach ci może nie straszne, ale jeżeli chodzi o dosięgnięcie budzika to już co innego… 

Okay, Blackthorn, ogarnij się.

Wiecie, co jest dobre w tym,  że jestem Łowcą, a nie na przykład wampirem? Że nie musiałam zastąpić koloru czarnego czerwonym. Pomijając oczywiście inne zalety bycia Nephilim. Jejku, chyba nie zaczynam już podpadać pod stereotypowego Jestem-Najlepsza-We-Wszystkim-Nephilim? Nie chcę być taka.

Czesałam właśnie włosy, kiedy w okno mojego pokoju coś uderzyło. Otworzyłam je i zobaczyłam co, a raczej kto jest tego sprawcą.
- Ryan? Wtf, nie mogłeś przyjść normalnie?
- ee, dzisiaj Panna Marquez ma dyżur na waszym korytarzu, stoi tam jak Cerber – wzruszył ramionami. Doskonale wiedziałam, o co mu chodziło. Panna Marquez ma prawie trzysta lat (chociaż wygląda na czterdzieści, takie zalety bycia wampirem)  i żelazne zasady: Żadnych osobników płci męskiej na damskim korytarzu!!! Są nawet legendy o tych, którzy nie stosowali się do tych zasad i żadna z nich nie kończy się szczęśliwie dla tych śmiałków.

- okay, zaraz zejdę – odpowiedziałam.  Porwałam mały plecak leżący na krześle i pobiegłam w stronę schodów. Panna Marquez łypnęła na mnie wzrokiem, ale nic nie powiedziała. Popchnęłam wielkie drzwi frontowe i zobaczyłam, że Ryan czeka już na podjeździe. Stał oparty o swój, nawiasem mówiąc piękny, samochód. Ciekawe, skąd osiemnastolatek ma pieniądze na Jeepa Grand Cherokee.. ale mniejsza z tym. Jak można podziwiać samochód, jeśli opiera się o niego Ryan Fairchild? Blady, o czarnych włosach i niebieskich oczach, które teraz przysłaniały czarne Ray-Bany, czarnej, skórzanej kurtce, oraz koszulce i jeansach w tym samym kolorze. Nie chciałam się jednak za bardzo przyglądać, bo jeszcze by pomyślał, że go oceniam.. co w sumie robiłam!

- wsiadaj – rzucił z uśmiechem. Wsunęłam się na fotel pasażera. Jeep miał naprawdę dużo miejsca w środku. Zawsze podobały mi się duże samochody, ale zanim będą mogła w ogóle jeździć minie troszkę czasu.
- to dokąd najpierw jedziemy? – zagadnęłam.
- do Shortville, tam pójdziemy do księgarni, a później się zobaczy – wzruszył ramionami.
- masz już upatrzoną jakąś książkę? Albo jedziesz tam w jakimś konkretnym celu?
- nieee – westchnął. Może po prostu chciał spędzić ze mną trochę czasu? Niee, to na pewno nie było to. Z drugiej strony ja też nie potrzebuję żadnej książki, bo w Akademii zajęć mi nie brakuje, więc dlaczego zgodziłam się jechać? Odpowiedź na to nie jest prosta, nie wnikam w to teraz.

- masz w Akademii jakąś rodzinę? – postanowiłam szybko zmienić temat. Na wzmiankę o rodzinie chłopak skrzywił się i wyraźnie posępniał.
- moja starsza siostra byłaby w trzeciej klasie. – odpowiedział zamyślony
- byłaby?
- Rose nie żyje. Została zamordowana w poprzednie wakacje.
- o matko, tak mi przykro! Naprawdę nie chciałam cię zasmucić – no pięknie, teraz przestanie mnie lubić zanim jeszcze zaczął! Ta wycieczka będzie okropna.
- nic się nie stało – mimo tych słów nie byłam jednak przekonana, czy rzeczywiście ‘nic się nie stało’.
- dobra, nie ważne. Powiedz mi lepiej, czy podoba ci się w Akademii – uśmiechnął się tak, jakby chwile wcześniej w ogóle nie został poruszony temat jego siostry. Nie żeby mi to przeszkadzało.
- bardzo mi się tu podoba, szczerze mówiąc. W przyziemnej szkole nie było tak ciekawie, poza tym nawet najnudniejsze zajęcia tutaj nie są nawet w połowie tak nudne jak historia przyziemnych i matematyka!
- no tak, tutaj masz rację…
- a tobie się tu podoba?
- tak, chociaż nie mam zbyt wielu przyjaciół. Mam wrażenie, że wiele osób mnie wręcz nie lubi.
- to nie prawda, może gdybyś bardziej się otworzył…
- Cecily, nie wiem, czy chcę się otworzyć – zmarszczył czoło
- dlaczego? -  ten chłopak nieustannie mnie zadziwiał
- widzisz, do niektórych rzeczy mam inne podejście od innych, mam inne poglądy, a czasami po prostu ludzie wydają mi się zbyt ograniczeni – miałam wrażenie że to, co mówił, było bardzo osobiste, nie wiedziałam, dlaczego akurat ze mną chciał się tym podzielić.
- mimo tego ze mną jednak zdajesz się chcieć spędzać czas
- coś mi mówi, że ty jesteś inna, Cecily. Inna od wszystkich, których dotąd spotkałem – podsumował cicho. Jeżeli to, co wcześniej powiedział, wydawało mi się osobiste, to to teraz było jeszcze bardziej osobiste.  Czy jednak tym wyznaniem chciał przekazać  mi, że coś do mnie czuje? Przecież znamy się tak krótko.


przepraszam za to opóźnienie, jedenasty rozdział będzie normalnie, w ten piątek :)  



piątek, 6 maja 2016

Rozdział 9. Opowiadanie 3


- hejka Cecily – wracałam właśnie z zajęć, kiedy podbiegł do mnie Ryan. Brian szepnął mi na ucho
- ja się zmywam, odezwę się później
- hej Ryan – odpowiedziałam odprowadzając Briana wzrokiem. Widziałam jak tłumaczy Bonnie i Annie dlaczego mnie zostawił. Pokazały mi uniesione kciuki w górę i poszły z Brianem.
- tak się zastanawiałem, do kogo mogę się z tym zwrócić i przypomniało mi się, że wczoraj rozmawialiśmy.  Więc może chciałabyś się ze mną wybrać w piątek do księgarni, kiedy będziemy mieli dzień wolny? W te dni można wychodzić poza teren szkoły, a w najbliższym miasteczku jest dość dobrze zaopatrzona księgarnia.
- okay, tylko jak tam dotrzemy? Z tego co pamiętam, jesteśmy w środku lasu, raczej autobusy tu nie zaglądają – zaśmiałam się. On tylko się uśmiechnął i powiedział
- pewnie tak, ale od czego ma się samochód? – kiedy się uśmiechał wyglądał przezabawnie. Aż miałam ochotę przeczesać ręką jego gęste czarne włosy, jednak się powtrzymałam.
- czyli ten piątek? O której?
- 15? Pasuje ci?
- jasne, to do zobaczenia - powiedziałam widząc, że doszliśmy już do schodów, czyli miejsca, gdzie musieliśmy się rozdzielić.
- do zobaczenia – odpowiedział z pięknym uśmiechem.

Kiedy weszłam do mojego pokoju prawie podskoczyłam, bo nie spodziewałam się, że kogoś w nim zastanę.  
- i jak tam randka z Panem Mrocznym? Już umówiona ? – zapytała Bonnie siedząca na moim łóżku.
- Pan Mroczny ma na imię Ryan i wcale nie jest taki mroczny. I to nie jest randka, po prostu wybieramy się w ten piątek do miasta. – wzruszyłam ramionami
- czyli randka. W ten piątek?
- tak, a co?
- Cecily, wiesz, że TEN piątek jest jutro?
- jak to?! – nie spodziewałam się, że czas tak szybko tutaj leci…. Nigdy bym nie pomyślała, że już jutro koniec pierwszego tygodnia w Akademii...  – dobra, nie ważne. Jak znalazłaś  mój pokój? – postanowiłam zmienić temat
- to nie było trudne -  wzruszyła ramionami – wliczając to, że mieszkam naprzeciwko
- mieszkasz naprzeciwko?!
- tak, ale dopiero od dzisiaj, poprosiłam o przeniesienie. To samo zrobiła Annie, ale jeszcze nie mogła się przenieść. Zrobi to w przyszłym tygodniu.
- okay…. Nie powiem, będzie ciekawie.
- to na pewno. Ja spadam, musisz się wyspać przed randką z Panem Mrocznym – puściła do mnie oczko wychodząc z pokoju
- on nie jest Panem Mrocznym!
                                                                    ***
W Akademii czas mijał mi niesamowicie szybko. Tydzień już dobiegał końca, a ja nawet ani razu nie sprawdziłam maila. Wzięłam więc mojego czarnego laptopa na łóżko i zignorowawszy wyskakujące okienko zawierające, jak głosił tytuł, „najświeższe wieści kryminalne: kto zabił Rose?” otworzyłam skrzynkę pocztową. Kiedy zobaczyłam ilość nieprzeczytanych wiadomości trochę się przestraszyłam. Większość z nich było od Matta i Alice. Zrobiło mi się głupio, że tak zignorowałam moich przyjaciół. Przeczytałam tylko kilka z nich, bo większość była bardzo podobna:

Matt: hejka C, jak tam życie?

Alice: no opowiadaj jak tam nowa szkoła?

Matt: mam nadzieję, że nie odpisujesz dlatego, że dobrze się tam bawisz, a nie dlatego, że ta szkoła to tak na prawdę szkolenie dla dealerów

Alice: C, odpisz, proszę, tęsknię jak nie wiem co

Matt: a może to naprawdę jest jakaś akcja-konspiracja?

Alice: żyjesz ty jeszcze?

Było ich tam duuuużo więcej. Musiałam coś im napisać, więc zabrałam się za to.

Hejka, u mnie wszystko w porządku, miałam strasznie mało czasu, przeprowadzka te sprawy. Znajomi są okay, jeszcze nie zdążyłam ich dokładnie poznać, ale nadrobię na następnej imprezie (która inna szkoła pozwala na imprezy bez nadzoru? Lol). Musimy kiedyś się spotkać, może za dwa tygodnie? Moglibyśmy iść na jakąś imprezkę w NY J  -C.

Skończyłam pisać i dotarło do mnie, że nasze przyszłe spotkanie będzie co najmniej dziwne. Bo przecież nie mogę im powiedzieć, czego tak naprawdę się uczę, co to za ‘tatuaże’. A co jeśli zaatakuje nas jakiś demon, a ja będę nieuzbrojona i niewystarczająco silna, żeby go powstrzymać? Albo będę chciała im pokazać coś, czego oni nie będą widzieli? W ciągu kilku dni moje życie tak bardzo się zmieniło…
Ale spokojnie. O to będę martwić się kiedy indziej. Teraz trzeba wziąć życie w swoje ręce.

rozdział dziewiąty, mam nadzieję, że powoli wybrnę z tych flaków z olejem, jednak zrobiłam sobie małą przerwę w pisaniu i mam w zapasie tylko nieskończony rozdział dziesiąty! liczę na Waszą pozytywną energię i może trochę inspiracji, bo ostatnio z weną u mnie ciężko.... jeśli chcecie, piszcie na mail: blog.love.lasts.forever@gmail.com :)