sobota, 27 sierpnia 2016

Rozdział 21. op. 3

przepraszam za dzień późnienia, ale w ramach wynagrodzenia macie dość długi i na maxa pokręcony rozdział :p

- czekaj co? –zawołałam. – przecież to… przecież jesteś Nephilim!
- no taak, ale słyszałaś, że krew Nocnych Łowców jest dominująca? – pokiwałam głową. Trochę ogarniałam genetykę z czasów przyziemnej szkoły. – no widzisz. Dlatego mimo swojej domieszki krwi Faerie nadal jesteś Nephilim. Ja także.

- to dlaczego Dave mówił coś o twoim słuchu?
- widzisz, Cecily, pomimo tego, że jesteś Nocną Łowczynią, nadal masz te wyjątkowe oczy i uszy delikatnie przypominające elfie. Krew Nephilim może i jest dominująca, ale pewnych cech nawet ona nie może wykorzenić.  Masz te cechy, chociaż twoje pokrewieństwo z Faerie jest bardzo, bardzo dalekie. Na moje nieszczęście, pokrewieństwo moje i Dave’a jest bardzo… bezpośrednie.

- chcesz powiedzieć, że…
- jestem w połowie wampirem, Cecily. I krew Nephilim wcale tego nie umniejszyła w moim przypadku. Genetyka to suka.
- dobraliśmy się jak w korcu maku – podsumowałam. Obaj byliśmy mieszańcami. Tylko, że w moim przypadku skończyło się tylko na delikatnie innym wyglądzie, a w jego.. niekoniecznie.
- żebyś wiedziała, Cecily – wyszeptał, zakładając mi kosmyk włosów za ucho.
- myślałam, że twoja rodzina jest normalna – wypaliłam. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, jak to zabrzmiało.
- w żadnym stopniu nie jest. Dowiedziałem się wszystkiego kiedy miałem siedem lat.
- wtedy, kiedy uciekłeś z domu? to dlatego.. – pokiwał głową. Wiedziałam, że coś było nie tak z tymi jego niby dziecięcymi marzeniami.

- mama mi wszystko powiedziała. Tata dowiedział się przypadkiem i ją zostawił.  – powiedział z gorzkim uśmiechem. – mama zdradzała go z tą pijawką niejednokrotnie. Była wtedy bardzo młoda i głupia. Kiedy okazało się, że jest w ciąży, wmówiła tacie, że to jego dziecko, ale po pewnym czasie nie dało się ukryć tego, kim jestem. Myślała, że będę normalnym Nocnym Łowcą, ale szybko okazało się, że nie do końca tak jest. Kiedy zrozumiała, że mam w sobie coś z wampira, nie chciała mieć do czynienia z taką hybrydą, jak ja. Do tego nienawidzi mnie za to, że rozpadło się jej małżeństwo. Jak się domyślasz, jutro w Dzień Wizyt na pewno nie będzie ani mamy, ani taty.

W tym ostatnim zdaniu słychać było cały jego smutek, który ukrywał całe życie. Siedzieliśmy obok siebie, więc otoczyłam go  ramionami. Chciałam być jak najbliżej niego, ochronić go przed całym złem tego świata. Cholerna moda na sukces.

- Cecily, nic mi nie jest. Zdążyłem się oswoić z tą myślą przez dziesięć lat. uwierz mi, że najdziwniejsze z tej sytuacji wydaje mi się to, że ktoś, kto jest moim biologicznym ojcem obściskuje się po kątach z twoim przyjacielem.
Zaśmiałam się. – no tak, to akurat jest śmieszne. – zaraz jednak zdałam sobie z czegoś sprawę.
- Ryan, czy ty… pijesz krew? – to pytanie brzmiało idiotycznie, ale istotnie. Na chwilę w pokoju zapadła cisza.
- czy to jest jakiś problem? – zapytał cicho. Pokręciłam głową, a on dodał – tak, Cecily. Mało, ale jednak muszę. To może wydać ci się dziwne, ale mimo, że w połowie jestem prawie człowiekiem, potrzebuję krwi do życia. W końcu w drugiej połowie jestem wampirem.
- nie mogę sobie ciebie wyobrazić w tej sytuacji – skomentowałam.
- da się przyzwyczaić – jego głos brzmiał głucho. – ale zrozumiem, jeśli nie zechcesz ze mną dalej być.
- za kogo ty mnie masz, Fairchild? – rzuciłam i pocałowałam go krótko.
- czy możemy zostawić temat mojej diety? Oprócz tego mam jeszcze pewne… dodatki – uśmiechnął się.
- to znaczy?
- jestem trochę szybszy i silniejszy niż normalny Nocny Łowca. Runy rysuję z przyzwyczajenia – odpowiedział na moje niezadane pytanie. – poza tym to wszystko. Nie jesteś zła?
- a za co miałabym być zła? – zapytałam zdziwiona.
- o to, że nie powiedziałem ci wcześniej. Tego, kim właściwie jestem.
- no coś ty. Może troszeńkę, ale to nic.
- to dobrze, Blackthorn. To dobrze – westchnął.
- bo inaczej byś mnie zjadł? – zaśmiałam się, na co on spojrzał na mnie spode łba.
- czy Amelia wie? O tym wszystkim.
- tak, dyrektorka musiała o tym wiedzieć. Chyba niezbyt mnie lubi.
- to dlatego tak nas zjechała za to wczoraj – poczułam, jak Ryan wzrusza ramionami.
- pewnie tak. Ale chrzanić ją. Chodźmy na obiad – zaczął się podnosić.

***

Nie wiem dlaczego, ale Ryan uparł się, że usiądziemy przy naszym stoliku. Razem z Bonnie, Brianem i hmm.. jego ojcem. Nigdy się chyba nie przyzwyczaję, że Dave, uroczy blondyn z urodą surfera jest ojcem mojego chłopaka.
Kiedy podeszliśmy do stolika, Bonnie z niedowierzaniem spojrzała na nasze złączone ręce.
- to już oficjalnie?! – wykrzyknęła uradowana. Dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę, jak bardzo jest zacofana w wiadomościach. Kompletnie przestałam z nią rozmawiać.
- tak, Bonnie. Od jakiegoś czasu – odparłam. Dziewczyna pisnęła z radości i zabrała się za swoją zupę. Brian zerknął na mnie znad talerza. Siedział blisko Dave’a i wyraźnie było widać, że mu się to podoba. Natomiast wampir, który nie miał żadnego talerza przed sobą (no tak, wiadomo dlaczego) zapytał z zaciekawieniem

- wszystko sobie wyjaśniliście, Cecily? – kiwnęłam głową na potwierdzenie. Tylko tyle na razie zdołałam z siebie wykrzesać.
- co mieliście sobie wyjaśnić? – zapytała z zaciekawieniem czarownica.
- właśnie, Dave, o co wam wtedy chodziło? – poparł ją Brian. Byłam zdziwiona, że wampir jeszcze go nie wtajemniczył. Najwidoczniej uznał to za prywatną sprawę Ryana, który teraz zrezygnowany zamknął oczy i westchnął
- powiedz im, Dave.
- cóż… widzicie, Ryan jest moim synem. Jest pół wampirem pół Nephilim.

Oboje, Brian i Bonnie zakrztusili się jedzeniem. Wyglądali na zaskoczonych takim obrotem spraw.
- nic mi nie powiedziałeś, że masz syna! – wykrzyknął Brian, ze złością dźgając kawałki kurczaka na talerzu.
- teoretycznie takie hybrydy nie są możliwe… krew Nephilim jest dominująca – stwierdziła Bonnie. Ryan nic nie powiedział, tylko szeroko się do niej uśmiechnął. Dopiero po chwili skapowałam, że ma kły, takie jak mają wampiry. – okay, już nie ważne – wyszeptała Bonnie, już świadoma tego, że książki nie zawsze mówią prawdę.

***
Resztę dnia wszyscy spędzili w swoich pokojach. Zapewne Bonnie i Brian musieli przetrawić te informacje, a Ryan i Dave porozmawiać i wyjaśnić sobie sporo spraw.
Wieczorem dostałam dwa SMSy. Pierwszy był od mamy co wam odbiło?!?!?!?!. To nie wróżyło niczego dobrego, ale drugi, od taty trochę mnie uspokoił słyszałem, że nieźle im dokopaliście! Do zob jutro :*. Moi rodzice byli naprawdę dziwni. Ale też kochani.


kochani moi Czytelnicy!  chciałabym poznać Waszą opinię. Właśnie zabierałam się za pisanie prologu do nowego opowiadania, ale jakoś niezbyt mam dobre pomysły na całą, dość długą fabułę nowego opowiadania (wiecie, żeby miało to 15-20 rozdziałów, a nie 3-4). Tutaj muszę zapytać Was o zdanie: wolicie, abym zakończyła to opowiadanie na 25 rozdziałach i próbowała stworzyć coś nowego (choć pewnie schematem podobnego do tych opowiadań, które tu są), czy wyrzucić to zakończenie, które już napisałam (które swoją drogą jest okropne i mi się nie podoba) i kontynuować to opowiadanie? :) wybór należy do Was 




piątek, 19 sierpnia 2016

Rozdział 20. Op.3

- podsumowując, wasze zachowanie jest karygodne – oświadczyła Amelia Herondale pod koniec swojego monologu. – samodzielne wtargnięcie do gniazda demonów nigdy nie powinno przyjść pani do głowy, panno Blackthorn. A pan, panie Fairchild, doskonale zna procedury i wie pan, że przed samodzielnym atakiem powinien pan zawiadomić dowolny oddział Clave, albo chociażby dyrekcję Jonathana. – w ciszy pokiwaliśmy głowami, udając skruchę. Tak, udając, bo ani ja, ani Ryan nie żałowaliśmy naszej decyzji. – oczywiście wasze rodziny zostały poinformowane o waszym… wybryku. Będziecie mogli wyjaśnić to z nimi podczas jutrzejszego Dnia Wizyt. To wszystko – zakończyła oschle. Ewidentnie była zła, jednak nie mogłam się jej dziwić. W końcu byliśmy tylko dwoma siedemnastolatkami. Dodatkowo ja, w przeciwieństwie do Ryana, dowiedziałam się o demonach dopiero jakieś pół roku temu.

Gdy wychodziliśmy z jej gabinetu Ryan splótł swoje palce z moimi. Jego dłoń była poro większa od mojej, ale nie przeszkadzało mi to. Szliśmy korytarzem w stronę mieszkalnej części szkoły, kiedy nagle zostałam przyciśnięta do ściany. Zanim zdążyłam zorientować się, o co chodzi, moje usta spotkały się z ustami Ryana. Pocałował mnie tak nagle i robił to z taką zachłannością, jakby od lat mnie nie widział. Mnie to jednak się spodobało, wczepiłam ręce w jego gęste włosy, na co on zareagował cichym pomrukiem.

Niestety, ta chwila nie trwała długo. Usłyszeliśmy znaczące chrząknięcie, na co odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni. Spodziewałam się zobaczyć Amelię Herondale, ale moim oczom ukazał się pewien blondyn. Dave.
- moglibyście nie obściskiwać się na korytarzu, z łaski swojej? – powiedział rozbawiony. Zza jego pleców dobiegł nas chichot, którego sprawcą był nie kto inny jak Brian. Ich wesoły nastrój nie udzielił się jednak Ryanowi, który zgromił chłopaków wzrokiem.
- i kto to mówi? Popraw sobie koszulę, Black. – rzucił z ironicznym uśmiechem. Dopiero teraz złączyłam fakty. Brian i Dave, razem, roześmiani i potargani. Wow. Posłałam Brianowi pytające spojrzenie, na które lekko się zarumienił. Uznałam to za potwierdzenie moich domysłów, jednak nie skomentowałam tej sytuacji, bo wiedziałam, że to dla niego trudny temat.

- nie słyszałeś, że idziemy? – rzucił kpiąco wampir. Na kilometr dało się wyczuć, że się nie lubią.
- jak miał usłyszeć? – zapytałam, jakby Dave był lekko głupi. – przecież nie ma wampirzego słuchu, Dave.
- nie ma? – zapytał i uniósł jedną brew. Wyglądał na rozbawionego, co jeszcze bardziej zezłościło Ryana. Czułam, jak stężały mu mięśnie. Nie wykonał jednak żadnego ruchu, tylko posyłał wampirowi mordercze spojrzenie. Ta cała sytuacja wydawała się chora.

- możecie mi powiedzieć, o co wam do cholery chodzi?! – wykrzyczałam.
- to Ryan nic ci nie powiedział? Dziwne. – Dave odpowiedział na moje pytanie nawet na mnie nie patrząc. Jego głupie rozbawienie minęło i teraz także bombardował spojrzeniem Ryana.
- gdybym chciał, to bym powiedział – odparował tamten. – najwidoczniej nie ma o czym mówić.
- no tak, sprawa twojego pochodzenia wcale nie jest czymś, o czym twoja dziewczyna powinna wiedzieć.
- Ryan, o co mu chodzi? – byłam lekko zbita z tropu. Tak samo Brian, który patrzył na nich z zaskoczeniem na twarzy. Spojrzał teraz na mnie i wzruszył ramionami na znak, że też nie ogarnia tych dwóch.

- Cecily, później ci powiem. Chodźmy stąd bo zaraz nie wytrzymam i mu przywalę. – to mówiąc chwycił mnie za ramię i pociągnął w stronę schodów na męskie piętro. Zostawiłam Briana z wściekłym wampirem. To nie było najlepsze posunięcie, ale przecież nie mógł mu nic zrobić. Byłam okropną przyjaciółką, ale w tej chwili interesował mnie tylko sekret Ryana.

Wchodząc za chłopakiem do pokoju kopnęłam drzwi nogą, aby się zamknęły. Zrobiły to z lekkim hukiem, mam nadzieję, że nikogo nie obudziły, był dzień wolny i większość uczniów jeszcze spała.
Ryan kopnął w biurko, które zakołysało się niebezpiecznie. Wymamrotał coś, co brzmiało jak „jak mogłem nie skapować, że to on”, po czym opadł na łóżko z głośnym jękiem. Usiadłam delikatnie obok niego. Nie zadawałam na razie żadnych pytań, bo widziałam w jakim jest stanie. Zresztą sam zaczął mówić.

- to było dawno i… nie spodziewałem się, że go tu spotkam. Ale od razu coś mi w nim nie pasowało. Cecily, ja wiem, że nie ogarniasz, ja też ledwo mogę to ogarnąć. Widzisz, Dave, on jest… tak jakby jest moim ojcem.




 mam nadzieję, że nie urwiecie mi głowy za wprowadzenie tej mody na sukces, ale uznałam, że będzie ciekawiej, zobaczycie sami :) właśnie jestem w trakcie pisania 25 rozdziału, który prawdopodobnie będzie ostatnim, ale nie smućcie się, mam już pomysł na nowe opowiadanie :) 

piątek, 12 sierpnia 2016

Rozdział 19. op 3

kochani, nie chcę zapeszać, ale chyba wróciłam na dobre :) dziś miałam tak niekontrolowany przypływ weny, że napisałam ten dość obszerny (jak na moje standardy) rozdział :) mam nadzieję, że Wam się spodoba - jest walka, niebezpieczeństwo i elementy romansu głównych bohaterów (a miało być bez spoilerów na wstępie!) miłego czytania i do zobaczenia D 

- szedłem właśnie Long Street –relacjonował Ryan rysując mi Runy na plecach – kiedy nagle Sensor zaczął piszczeć – Sensor to małe urządzenie pokryte Runami, służące do wykrywania demonicznej energii, czyli kiedy w pobliżu są demony, Sensor daje sygnał – po mojej prawej stronie znajdował się jakiś stary, opuszczony budynek, potencjalnie mogłyby być w nim demony, więc wszedłem sprawdzić. Na oko jakieś dziesięć Shax’ów, damy radę, Blackthorn – puścił mi oczko, kiedy skończył rysować Znaki. Zdjął koszulkę dając mi tym samym do zrozumienia, że chce, abym narysowała mu Runy. Nakreśliłam pospiesznie na jego muskularnych plecach kilka Znaków mogących przydać się w walce. Po wszystkim ubrał ponownie koszulkę i schylił się po broń, którą uprzednio wyrzucił z bagażnika na ziemię.
- trzymaj – powiedział rzucając mi dwa z czterech Serafickich Ostrzy i cały komplet sztyletów do rzucania pokrytych Runami. Kiedy broń nie jest pokryta Znakami, nie zadaje poważnych ran demonom. Co ciekawe, Nocni Łowcy wcale nie używają broni palnej. Nie dlatego, że są zacofani (chociaż coś w tym jest), ale dlatego, że naboje do pistoletów nie wytrzymują runicznej magii i rozsypują się.

Przymocowałam złożone Serafickie Ostrza do paska, sztylety umieściłam w różnych miejscach: kilka za paskiem, dwa w wysokich butach, jednym cienkim upięłam kok (nie pytajcie skąd umiem tę sztuczkę)

- samochód zostaje tutaj, narysowałaś mi Runę Szybkości, prawda? – pokiwałam głową – świetnie. 
Złap mnie, jeśli potrafisz! – wykrzyknął i popędził w stronę ulicy. Żaden Przyziemny nie zwróci na nas uwagi, bo mamy Znak, który uniemożliwia im widzenie nas. Po prostu jakimś cudem omijają miejsca, w których nagle się pojawiamy. Mogłabym tak biec bez końca, trzy razy szybciej niż normalnie, bez żadnego zmęczenia i spojrzeń przechodniów, jednak nagle biegnący przede mną Ryan zatrzymał się i odwrócił tak, że zaskoczona wpadłam w jego ramiona.

- przegrałaś – powiedział z triumfem wypisanym na twarzy.
- tylko o parę kroków – przewróciłam oczami.  Nagle Ryan spoważniał
- pamiętaj, jesteś Nocnym Łowcą. Masz to we krwi, dlatego kiedy tam wejdziemy kieruj się instynktem. Ono powie ci, co masz robić – położył dłoń na moim sercu. Uniosłam się na palcach i pocałowałam go. Tak dawno tego nie robiłam, że aż zakręciło mi się w głowie od przypływu nagłych emocji.

Po przekroczeniu progu domu ogarnął nas odór zgnilizny, co jest charakterystyczne w siedliskach demonów. Okna były pozasłaniane kartonami i zasłonami dodatkowo pokrytymi grubą warstwą kurzu, co skutecznie ograniczało dopływ światła do pomieszczeń. W holu nie było żadnych demonów, jednak one już na pewno wiedzą, że tu jesteśmy, Shaxy słyną ze swojego bardzo dobrego węchu. Samael szepnęłam do mojego Serafickiego Noża, a ten rozjarzył się anielskim światłem. Ryan zrobił to samo. Rozglądał się czujnie po przestronnym holu.

- jeden bydlak czai się na schodach – kiedy to powiedział, ja także dostrzegłam demona przypominającego osobliwego chrząszcza, miał bowiem coś na kształt szczypiec i pancerza na plecach. Ryan nie czekał na moją reakcję i z prędkością światła popędził w stronę Shaxa. Demon był czujny i spodziewał się ataku, jednak w starciu z Ryanem nie miał szans. Chłopak załatwił go kilkoma mocnymi cięciami miecza. Zadowolony odwrócił się w moją stronę i teatralnie się ukłonił, mówiąc – bułka z masłem – po czym wrócił na pozycję i już ciął mieczem kolejnego demona. Nie dane mi było jednak długo przyglądać się jego zmaganiom, bo poczułam, jak na ramieniu zaciskają mi się szczypce demona. Szarpnął mnie do tyłu, prawie straciłam równowagę, jednak udało mi się nie upaść. Nie mogłam wyrwać się z tego uścisku, bo szczypce wyrwałyby mi kawał ciała. Zamiast tego zamachnęłam się mieczem i odcięłam demonowi odnóże. To chyba go rozzłościło, bo rzucił się na mnie próbując mnie pogryźć. Szybko uruchomiłam drugi Seraficki Nóż i skośnymi ścięciami odcięłam Shax’owi głowę. To było strategiczne cięcie, bo momentalnie zniknął, tak jak robią wszystkie demony zaraz po zabiciu. Teraz ja odwróciłam się do Ryana z teatralnym ukłonem, jednak go nie widział, załatwiał kolejnego demona. W oczy rzucił mi się inny Shax, zachodzący od boku zajętego Ryana. Zareagowałam szybko wyciągając zza paska dwa sztylety do rzucania. Posłałam je w stronę demona. Jeden chybił i wbił się w ścianę niszcząc drewnianą boazerię, jednak drugi utknął w grubym pancerzu Shaxa. Za płytko, żeby go zranić, jednak wystarczająco by odwrócić jego uwagę od walczącego Ryana. Potwór spojrzał z rykiem w moją stronę. Przełknęłam ślinę, mam nadzieję, że teraz nie chybię. Rzuciłam krótkim nożem w Shaxa. Trafiłam prosto w czoło demona, które natychmiast zaczęło czernieć z powodu magii Runów umieszczonych na ostrzu. Wyjęłam z buta ostatni sztylet i zamachnęłam się. Ten rzut także okazał się celny. Demon zaryczał, zachwiał się i zniknął.

- dobra robota! – krzyknął Ryan. – zostały dwa, widzę je na piętrze. Spróbuję je zestrzelić – wziął do ręki łuk przymocowany wcześniej na plecach i strzałę. Napiął mocno cięciwę celując w Shaxy, których nie widziałam z miejsca, w którym obecnie stałam. Wypuścił strzałę, ale chyba nie trafił za pierwszym razem, co wywnioskowałam po wiązce przekleństw. Spróbował raz jeszcze, tym razem z większym skupieniem na twarzy. Trafił, na jego twarzy wymalował się triumfalny uśmiech. – a to twardy sukinsyn. Pomożesz? – powiedział spoglądając na mnie
- nie mam już nic do rzucania – uświadomiłam sobie.
- mam kilka sztyletów przy pasku. Chodź szybciej, chyba się obudził – powiedział ładując kolejną strzałę. Podbiegłam do niego, uniosłam jego czarną koszulkę w poszukiwaniu sztyletów. Tak jak powiedział, były przymocowane do paska. Wzięłam trzy i cisnęłam dwoma w stronę potwora. Po chwili już go nie było. Z drugim uporał się Ryan posyłając w jego kierunku płonące strzały.
- to by było na tyle – powiedział z uśmiechem – świetnie sobie poradziłaś
- daj spokój, to nie ja zabiłam większość Shaxów dzisiaj.
- ja mam do czynienia z demonami od dziecka, ty od pół roku. Uwierz mi, mało który Nocny Łowca na twoim etapie nauki byłby w stanie zrobić to, co ty dzisiaj – powiedział, po czym złożył na moich ustach namiętny pocałunek. Nagle zaczęło mocno kręcić mi się w głowie. Musiałam upaść, bo po chwili znalazłam się w silnych ramionach Ryana.

- wiem, że jestem powalający, ale żeby od razu mdleć? – zaśmiał się. Jednak musiałam serio wyglądać koszmarnie, bo zaraz spoważniał. – jesteś ranna? – zaczął przyglądać mi się uważnie. 

Kiedy jego wzrok padł na moje ramię, skrzywił się. – a to skurwiel. Cecily, trzymaj się. – szybkim ruchem usiadł na zakurzonej podłodze i wyciągnął Stelę z wysokiego buta. Narysował mi Iratze wszędzie, gdzie tylko mógł. – no, wróciły ci kolory – westchnął z ulgą.

Pędził przez ulice niosąc mnie w ramionach. Kiedy byliśmy już niedaleko, poczułam, że Znaki zaczynają słabnąć. Ryan też musiał to wyczuć, bo szeptał nerwowo – Cecily, wytrzymaj, kurwa, wytrzymaj to.

W aucie zaaplikował mi kolejną dawkę Runów uzdrawiających, niektórych nawet nie znałam wcześniej. Jego starania odniosły pozytywny skutek, bo już po chwili czułam się normalnie.
- głęboko mnie drasnął – na dźwięk mojego głosu Ryan rozpromieniał.
- żebyś wiedziała – powiedział odgarniając mi kasztanowe włosy z twarzy. – nie strasz mnie tak więcej. 
- ty też jesteś ranny – powiedziałam marszcząc brwi na widok jego bruzdy na twarzy. – narysuję ci Iratze – chłopak nie protestował, wiedział, że lubię rysować Znaki. Już po chwili po rozcięciu została tylko mała blizna na łuku brwiowym. – Nie ukrywam, dodaje ci charakteru – zaśmiałam się, jednak była to prawda. On tylko wydał z siebie nieartykułowany dźwięk, chyba wyrażający irytację

- życie Nephilim to życie pełne niebezpieczeństw i blizn. Tak, blizn przede wszystkim – podsumował. 

piątek, 5 sierpnia 2016

Rozdział 18. op.3


Sobota

Przetrząsałam właśnie szafę w poszukiwaniu odpowiedniego stroju na spotkanie z moimi przyziemnymi przyjaciółmi, ale było w niej niewiele ciuchów oprócz mundurków i strojów do treningu. W końcu jednak zdecydowałam się najzwyklejszy  w świecie komplet: czarne jeansy i czarna, luźna koszulka z krótkim rękawem.

Upinałam właśnie włosy w luźny warkocz, kiedy do pokoju wszedł Ryan
- nie mogłeś zapukać?! – pisnęłam wystraszona
- przepraszam – uśmiechnął się zaczepnie – chciałem tylko spytać, czy jesteś już gotowa.
- tak, już idę – mruknęłam i wyszłam z pokoju zaraz za Ryanem.

Jego Jeep stał już przy głównym wejściu Akademii. Na dworze było już dość chłodno, dlatego szybko przebiegłam drogę dzielącą mnie od samochodu.
- mogłem przecież dać ci bluzę – powiedział wchodząc do środka i zapinając pas.
- ee tam – rzuciłam. – to tylko woda – Ryan uśmiechnął się pod nosem.
- ciekawe kiedy następny patrol – zagadnął, kiedy byliśmy już w drodze, a drzewa za oknami samochodu niemal zlewały się w gładką ścianę z powodu niemałej prędkości. Ewidentnie Ryan lubił być wszędzie na czas, albo nawet wcześniej.
- nie wiem, pewnie w weekend wywieszą grafik.

- jacy oni są? – wypalił nagle Ryan, kompletnie zaskoczyło mnie to pytanie, więc musiałam si upewnić, że dobrze go zrozumiałam.
- Alice i Matt? – pokiwał głową. – cóż, są moimi przyjaciółmi. Matt jest bardzo opiekuńczy. Gra na gitarze w zespole. Znam go od zawsze. Alice jest za to szalona. Nigdy nie rozumiała mojej obsesji czarnych ubrań. – na wspomnienie przyjaciół uśmiechnęłam się. Trochę się za nimi stęskniłam.
- są razem?
- nieee, Alice chodzi z Rickiem, kolegą Matta.
- nigdy nie miałem długiego kontaktu z Przyziemnymi. Zawsze otaczali mnie Nocni Łowcy, z Przyziemnymi nie mogłem się widywać, z resztą oni nie wiedzieli praktycznie o naszym istnieniu. Tylko wszyscy powtarzali, że nie możemy wyjawiać im nic o Świecie Cieni.

- musisz zachowywać się normalnie. Tylko nie mów nic, co może wzbudzać ich podejrzenia, ani słowa o Nephilim, Runach, wampirach, wilkołakach, czarodziejach, Faerie i demonach. Dla nich ten świat istnieje tylko w książkach i filmach, niech tak pozostanie.

W tym momencie wjechaliśmy na parking restauracji, w której miałam spotkać się z przyjaciółmi. Ryan odwrócił się od kierownicy i spojrzał mi w oczy. – Cecily, może lepiej będzie, jeżeli pójdziesz do nich sama. Zadzwoń kiedy będę miał po ciebie przyjechać.
- okay – westchnęłam. Może rzeczywiście nie jest jeszcze gotowy na spotkanie z Przyziemnymi. 

Wyszliśmy z samochodu, nagle tuż obok mnie, jak spod ziemi, wyrośli Alice i Matt.
- matko, Cecily! – usłyszałam krzyk przyjaciółki -  ale się zmieniłaś! A to kto? – spojrzała na Ryana stojącego przy drzwiach kierowcy.
- Matt, Alice, to Ryan. Też chodzi do Akademii.  – Matt uścisnął rękę z Ryanem, który już ewidentnie nie czuł się swobodnie w ich towarzystwie.
- ja już może pojadę. Daj znać, kiedy będziesz chciała wracać – posłał mi zadziorny uśmiech mówiący „powodzenia z Przyziemnymi!” i odjechał z piskiem opon i widocznym wyrazem ulgi na twarzy.

Alice wzięła mnie pod rękę i poszliśmy w stronę restauracji.
- opowiadajcie, co tam u was? Jak wam mija ten rok beze mnie?
- ledwo udaje nam się tam przeżyć! Nauczycielom jeszcze bardziej odwala. Niedługo mam urodziny, mam nadzieję,  że uda ci się wyrwać ze szkoły i przyjść, szykuje się niezła impreza – Alice trajkotała nie dopuszczając Matta do głosu. Ten jednak w końcu przerwał jej i z trudem opanowując irytację, powiedział
- a jak tobie podoba się nawa szkoła? – w głowie przemknęła mi masa odpowiedzi, jednak nie podzielę się z nimi moimi prawdziwymi przemyśleniami co do technik zabijania demonów.
- jest świetna – powiedziałam w zamian. – czuję się tam jak członek jednej wielkiej rodziny.
- a Ryan jest twoim ulubionym starszym bratem? – zapytała kąśliwie Alice, unosząc przy tym dwuznacznie brwi.
- można tak powiedzieć – wzruszyłam ramionami. – nie wiem, co z tego wyjdzie
- daj spokój kochana – Alice przybrała ton obeznanej przyjaciółki który zawsze doprowadzał mnie do szału. – nie widzisz jak na ciebie patrzy?
- może i tak, ale wydaje mi się, że coś przede mną ukrywa. Rzeczy, o których niekoniecznie chciałabym wiedzieć.
- przecież nie jest chyba żadnym kanibalem. Co najwyżej seryjnym mordercą, ale większość uczniów waszej szkoły tak wygląda. Bez urazy. Ale sama wiesz, o co chodzi, te tatuaże, mięśnie i skórzane kurtki… - nie wiem, czy słowa Alice mnie pocieszyły. Chyba wręcz przeciwnie.
- właśnie, Cecily, nie mówiłaś, że zrobiłaś sobie tatuaż. – kurde, zapomniałam go zamalować podkładem! Wiedziałam, że będą pytać o moją Runę Wzroku, trzeba wymyślić jakąś wymówkę.
- to częsty tatuaż w naszej szkole. Moi rodzice też go mają, tak samo Ryan. Jest modny w naszych stronach – wiedziałam, jak słabo to zabrzmiało, ale musieli się nacieszyć tym kłamstwem. Dobrze, że pozostałe Znaki są zakryte pod kurtką, nie mam ochoty opowiadać im ich zmyślonych historii.
- mnie to tam bardziej wygląda na jakiś znak przynależności do mafii – syknęła przyjaciółka
- daj spokój, Alice – westchnął zażenowany Matt.
Zanim przyjaciele zdążyli się pokłócić, do restauracji wpadł poddenerwowany Ryan. Miał rozczochrane włosy i nierówny oddech, jakby przebiegł dwa kilometry zanim się tu dostał.  

Przeczesał wzrokiem całe pomieszczenie zanim trafił na mnie. Trzema susami pokonał dzielącą nas odległość i szepnął mi na ucho
- sytuacja awaryjna, uwolnij się od Przyziemnych – był poważny, dlatego szybko pożegnałam się z przyjaciółmi.
- Alice, Matt, to pilna sprawa. Niestety muszę już iść, mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy – odeszłam od stolika i dogoniłam wychodzącego już Ryana. Chłopak podszedł pewnym krokiem do swojego samochodu, otworzył bagażnik i wyjął z niego łuk, cztery Serafickie Ostrza i kilka krótkich noży do rzucania.
- szykuje się zabawa – powiedział z ogromnym uśmiechem na twarzy jak dziecko wchodzące do Disneylandu.