aby wynagrodzić Wam moją nieobecność, ten rozdział jest dość długi, na dodatek mamy w nim hmm.... randkę? sami oceńcie czy to randka :)
Cecily była
niemal całkowicie pewna, że Sam nie ma jej numeru telefonu, więc z kolacji nic
nie wyjdzie, jednak około 4 po południu dostała SMS od nieznajomego numeru.
West Gover Street 18 mieszkanie nr 140, o 19.00, pasuje? Mam
nadzieję, że lubisz curry J - Sam
Niemal od
razu odpisała Pasuje, a curry uwielbiam – Cecily J
Do 19.00
miała jeszcze trochę czasu, zadzwoniła więc do mamy. Kobieta nadal nie była
zadowolona z wyprowadzki córki, jednak szanowała jej wybór. Była zdziwiona, jak
Cecily zmieniła się po pobycie w szpitalu i niezmiernie ucieszyła ją
informacja, że dziś idzie na spotkanie z tajemniczym Samem. Rozmawiały przez
prawie godzinę.
Około 18
zaczęła się szykować. nie wiedziała, czy potraktować to jako zwykłe spotkanie
ze znajomym, czy jako randkę.
- dlaczego
ja nigdy nie wiem, co założyć? – wymruczała pod nosem.
W końcu
zdecydowała się na prostą, czarną sukienkę i swoje ulubione trampki.
Równo o
19.00 zapukała do drzwi mieszkania nr 140 w najwyższym budynku w mieście. Otworzył
jej Sam, ubrany w zwykły, czarny T-shirt i czarne jeansy. Jego srebrne włosy
były rozczochrane, jakby nie zdążył ich uczesać.
- witaj,
Cecily. Wskakuj – przepuścił dziewczynę w drzwiach. W mieszkaniu unosił się
zapach gotowanej przez chłopaka kolacji.
- usiądź
sobie – powiedział, kierując się do kuchni, którą od salonu oddzielała
niewielka wyspa kuchenna. Cecily zajęła miejsce na jednym z dwóch wysokich
krzeseł postawionych przy niej. – jak minął ci dzień? – zagadnął Sam, mieszając
w niedużym garnku. Stał do dziewczyny tyłem, więc nie mogła zobaczyć jego
twarzy.
- w zasadzie
nijak. Rozmawiałam dość długo z mamą – wzruszyła ramionami. – gdzie masz
talerze? Pomogę ci.
Sam wskazał
jej odpowiednią szafkę. Wyjęła z niej dwa duże talerze.
- sztućce są
w szufladzie poniżej, a szklanki i kieliszki po prawo od talerzy –
podpowiedział chłopak, przekładając gotowe potrawy na miski. Razem dokończyli
nakrywanie do stołu.
- oh, byłbym
zapomniał – w jego oczach pojawił się błysk, a na ustach wymalował się uśmiech.
Wstał od stołu i podszedł do komody. Wyjął z niej sporą butelkę wina. –
słodkie, czerwone, dobry rocznik.
- skoro tak
mówisz… nie znam się na winach – odpowiedziała Cecily z uśmiechem.
- no tak, na
imprezach przeważnie podaje się inny alkohol – Sam miał dzisiaj dobry humor.
- nie
wyglądasz na takiego, który imprezował w liceum – skomentowała dziewczyna
- tja… mój
ojciec chyba nie był zwolennikiem imprez.
- ehh,
najgorzej. Jaki on jest? – chciała wyciągnąć z niego więcej informacji o
rodzinie, poznać go od tej drugiej strony, aby wydawał jej się bardziej
rzeczywisty.
- kto? Mój ojciec?
– zapytał. W jego głosie było słychać nutkę złośliwości. Cecily pokiwała głową
- mhm
- Cecily, ja
nie mam ojca – nadal ten kpiący ton. Ta odpowiedź zbiła Cecily z tropu.
- przecież
przed chwilą mówiłeś…
- Co to za
ojciec, który wyrzeka się własnego syna – przerwał jej – wyrzuca go z domu i
nie interesuje się jego dalszym losem w
świecie, który jest mu tak obcy, którym tak gardził? – Sam spochmurniał. Jeśli
to było możliwe, jego oczy zrobiły się jeszcze bardziej czarne, niż były
wcześniej.
-
rzeczywiście, żaden z niego ojciec – przyznała mu rację. – wiesz co? Myślę, że dzisiaj
whisky będzie bardziej odpowiednia niż wino – Sam rozpromienił się, jakby
sekundę wcześniej wcale nie odpowiadał na ciężkie dla siebie pytanie.
Wstał i
wyciągnął z barku nienapoczętą butelkę whisky. Cecily poszła po szklanki.
- za
wszystkich dupków na tym świecie – wzniosła toast, a Sam roześmiał się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz