piątek, 25 września 2015

rozdział X

hello again :) dzisiaj dziesiąty rozdział, powoli zbliżamy się do końca tego opowiadania. na razie jednak zapraszam do czytania :) 

Weszliśmy do domu i usiedliśmy na kanapie. Adam gdzieś zniknął.
- zacznijmy może od tego,  jak się czujesz.
- oh, czuję się wspaniale. Dostrzegam więcej, czuję więcej. Jestem szybsza. Szkoda, że nie zrobiliśmy tego wcześniej!
-no nie wiem, czy tak bym to ujął, nie przemieniłem cię przecież z twojej, ani nawet mojej woli. To była konieczność.
- ale nie wmówisz mi, że chociaż trochę cię to nie cieszy.
- chyba masz rację. Może jednak dobrze…
- bardzo dobrze. Koniec tematu. Jestem głodna. – zaczynałam powoli czuć się rozdrażniona.  – gdzie jest Adam? – zadałam to pytanie, żeby zmienić temat. Ale Daniel nie odpuścił tak łatwo. spojrzał na mnie. Starał się zachować poważny wzrok. Nie wyszło mu to, miał za dużą wprawę w rzucaniu ironicznych uśmieszków, ale za małą w graniu „tego poważnego”. Naraz wybuchliśmy śmiechem. Tak bardzo go kocham…
- oh, Cecily, co ja teraz z tobą zrobię.. – wrócił jego firmowy, lekko ironiczny uśmiech.
- może na przykład to… - zaczęłam go całować.
18:00
Późnym popołudniem wrócił Adam. Kłócił się z Danielem w domu. Równie dobrze mogłabym podsłuchać, jednak nie miałam ochoty tego słuchać.  Siedziałam na ganku na jednej z dwóch huśtawek i bawiłam się moim pierścionkiem. Byłam w cieniu, ale na drugim końcu huśtawki był jeszcze skrawek słońca. Zdjęłam pierścionek i położyłam go obok siebie. Wysunęłam rękę w stronę światła. Gdy znalazła się poza zacienionym miejscem, moja skóra zaczęła dymić. Auu! To bolało. Szybko wzięłam dłoń z powrotem. Wcisnęłam pierścionek na jego miejsce i spojrzałam na rękę. Była lekko czerwona, jak oparzona. Jednak po chwili zauważyłam, że oparzenia się goją. Bardzo szybko. Przez to wpadł mi do głowy kolejny pomysł. Podeszłam do parapetu, na którym leżał scyzoryk. Jednym szybkim ruchem rozcięłam sobie nadgarstek. Bolało! Czyli nie jest tak jak w „zmierzchu”, można mnie skrzywdzić… Daniel o tym wspominał, ale musiałam przekonać się samodzielnie.
Zauważyłam, że tak samo jak w przypadku oparzenia, rana zagoiła się w błyskawicznym tempie. Cool!
nie zauważyłam, kiedy chłopcy wyszli na dwór.
- Cecily, nie spodziewałbym się po tobie takich masochistycznych zapędów – powiedział żartobliwie Daniel
- oh, daj spokój, ona po prostu odkrywa swoje nowe możliwości. – Adam przewrócił oczami.
- tjaa…. Nie wiem czy zauważyłaś, Adam nie zna się na żartach. Dla niego wszystko musi być na poważnie. Straszny z niego nudziarz! Dlatego teraz nie zabieramy go ze sobą.
- idziemy? Gdzie? – ogarnęło mnie podekscytowanie.
- na kolację. No chyba że nie chcesz – odpowiedział zaczepnie.
- oh, oczywiście, że chcę- zaśmiałam się. Daniel chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę ulicy.
- tylko nie szalejcie za bardzo! – zawołał za nami Adam. „normalna rodzina” przemknęło mi przez głowę „jeden brat ze swoją dziewczyną wychodzą, a drugi martwi się o nich, aby nic im się nie stało. No może nie tyle im, co innym ludziom…”
- czyli jestem wieczną szesnastolatką.- zaczęłam rozmowę
- tak jak ja wiecznym siedemnastolatkiem – dodał z uśmiechem. – wyglądasz na trochę starszą, więc później spokojnie możesz podawać się za osiemnastolatkę. Przynajmniej  nie będzie problemu z mieszkaniem. Ludzie mają obsesję na punkcie wieku. Masakra..- pokręcił głową. Ale to, co mówi, ma sens. Dobrze, że go mam.
- to wszystko jest dla mnie takie nowe… idę ulicą pełną ludzi i muszę się skupiać, żeby rozmawiać z tobą, a nie rzucić się na pierwszego lepszego człowieka. Na przykład ten facet obok. Ten, co rozmawia przez telefon. Słyszę bicie jego serca. Widzę żyły na jego szyi, nadgarstkach…. Jak ty z tym wytrzymujesz?
- z czasem można się przyzwyczaić. Im bardziej jesteś głodna, tym bardziej zwracasz na to uwagę. No dobrze. Jest już ciemno. Na początek trochę teorii. Nie chcemy nikogo zabić. Na szczęście istnieje taka wspaniała rzecz - coś w stylu hipnozy? Można to tak nazwać. Możesz zmusić człowieka do wszystkiego. Po prostu popatrz w oczy i powiedz zdecydowanym  głosem to, co ma zrobić. Chodź do baru, wybierzemy kogoś i pokażę ci, o co chodzi. – przeprowadził mnie przez drzwi. Podszedł do jakiegoś chłopaka, miał może ze dwadzieścia lat. spojrzał mu prosto w oczy i powiedział – wyjdziesz teraz ze mną. Nie mów nic i nie rozglądaj się na boki. – i jakimś dziwnym sposobem chłopak podniósł się z krzesełka i poszedł za nami na tył baru. Teraz Daniel zwrócił się do niego jeszcze raz  - nie ruszaj się i nie krzycz. –spojrzał na mnie. – okay, Cecily. Kolację czas zacząć.
Moje kły błyskawiczne się wydłużyły. To strasznie dziwne uczucie. Ale nie chciałam o tym teraz myśleć. Podeszłam do chłopaka i ugryzłam go w szyję. Poczułam, że Daniel robi to samo z drugiej strony. To było takie słodkie! Krew smakowała jeszcze lepiej, niż ta, którą musiałam wypić rano. Ta była… świeża. Można by wyróżnić cały bukiet smaków. Nawet nie spostrzegłam, kiedy Daniel się odsunął.
- Cecily, już wystarczy. Naprawdę. – z wielkim żalem skoczyłam pić. Nie czułam się najedzona.  – teraz spróbuj wymazać mu pamięć. – ale ja zrobiłam nawet więcej.
- przyprowadź tu swojego kolegę. Później zapomnij o wszystkim co się tu wydarzyło. – chłopak poszedł.
- sprytnie, sprytnie… mądrą mam dziewczynę. – mruknął do mnie Daniel. Wyglądał tak pięknie… cały w czerni, włosy jak zawsze rozczochrane. Tak jak ja, nie schował jeszcze kłów. Po brodzie spływała mu malutka kropla krwi. Taki naturalny wygląd był wręcz zjawiskowy. Wiedziałam, że jest wyjątkowy, bo przeznaczony tylko dla mnie. Nikt inny nie mógłby zobaczyć go w takim stanie.
Nie mogłam długo się przypatrywać, bo przyszedł kolega tego chłopaka. Wyglądał na lekko przestraszonego. ale widocznie odprężył się na mój widok. Aż za bardzo. Zaczął się śmiać.
- co taka smarkula ode mnie chce?
- nie uważaj się za  takiego dorosłego, idioto. Nikt nie będzie obrażał mojej dziewczyny. Przeproś ją.
- a bo co mi zrobisz, młody? – chłopak poczuł się nagle bardzo odważny.
- powiedziałem przeproś. – teraz Daniel już wywarł na nim przymus. Chłopak przeprosił. Teraz do akcji wkroczyłam ja.
- stój i nie ruszaj się. Nie krzycz. – wykonał moje polecenie. Znów Daniel dołączył się do mnie. Piliśmy tak długo, aż … chłopak zrobił się bezwładny. Szybko się odsunęłam. Dotarło do mnie, że on nie żyje.
- Daniel, co my zrobiliśmy?!
- oj tam, zdarza się. To był twój pierwszy raz. Naprawdę nie przejmuj się. – trochę mnie zdziwiło, z jaką łatwością to mówi. Ale to Daniel. W sumie, sama jakoś nie czułam żalu. Samą siebie zadziwiam.. nieustannie. – okay, Cecily. Wracamy do domu, zanim nas ktoś zobaczy.

dziękuję za wcześniejsze bardzo komentarze, jesteście dla mnie mega  motywacją :) 

sobota, 19 września 2015

rozdział IX

przepraszam za dzień opóźnienia, ale niestety wczoraj byłam w domu tylko godzinę :) przetrzymałam Was, wiem, ale mam nadzieję, że dość długi rozdział Wam to wynagrodzi. bez zbędnego gadania - miłego czytania :) 

Obudziłam się w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Trudno było określić, czy był to strych, czy piwnica. Czułam się dziwnie zagubiona. Bolała mnie głowa, gardło i zęby. Niczego nie byłam w stanie sobie przypomnieć.                                                                                                                                                                                      Nagle otworzyły się drzwi. Stanął w nich chłopak, ubrany w garnitur, teraz poplamiony krwią. Był piękny.                                                                                                                                           Daniel.                                                                                                                                                      Nagle wszystko do mnie wróciło. 
Daniel. 
Koncert. 
Ulica. 
Pisk opon. 
Zaraz, zaraz..
- czy ja nie żyję?
- trafne pytanie, Cecily. Już nie żyjesz, ale nie jesteś też do końca martwa.
- czy ja…?
- nie, jeszcze nie, ale niedługo dokończysz przemianę. musisz, inaczej umrzesz. Na zawsze.
- rozumiem. Ale  opowiedz mi, co się dokładnie stało.
- więc… kiedy nie przychodziłaś, zacząłem się martwić. Usłyszałem syreny, więc wybiegłem na ulicę. Zobaczyłem cię – tu głos mu się załamał. Strasznie to przeżywał. - …myślałem, że nie żyjesz…. Że już za późno. Ale wtedy podszedłem bliżej. Słyszałem twoje serce. Żyłaś. Oni.. chcieli cię zabrać do szpitala. Ale wiedziałem, że nie zdążyliby. Musiałem zrobić to po swojemu. Musiałem … - znów zaczął szlochać. A jednak jest wrażliwy. Chociaż tyle. – zabrałem cię i przeniosłem do mojego domu. Na szczęście się obudziłaś. Powiedz mi, jak się czujesz. – uspokoił się. Ale nie powrócił do swoich standardowych uśmiechów łobuza. Zachowywał się bardziej jak lekarz. Profesjonalnie.
- więc…. Zacznijmy od tego, że ani trochę nie mam ci nic za złe. Poniekąd jestem ci nawet wdzięczna, nowe doświadczenia się szykują. No dobrze, do rzeczy. Boli mnie głowa, jakby ktoś wwiercał mi się w czaszkę. – Daniel pokiwał ze zrozumieniem głową. – poza tym bolą mnie zęby. Jakby rosły.
- dobrze, wszystko jest w jak najlepszym porządku. To wszystko minie, gdy zostaniesz w pełni wampirem. – przytulił mnie na pocieszenie. – okay, nie ma co liczyć na szczególny cud, więc zawołam Adama. Nie ma co zwlekać.
- to Adam o wszystkim wie? Jak to przyjął?
- szczerze, to na początku strasznie się na mnie wkurzył. „jaki ty jesteś nieodpowiedzialny” albo „ a nie mówiłem?!” i inne takie bzdety. Na szczęście już się ogarnął. Dotarło do niego, że to wypadek, a nie ja wepchnąłem cię pod samochód. Oho, o wilku mowa.
Do ciemnego pokoju wszedł Adam. Nic nie powiedział, tylko uśmiechnął się do mnie i podał mi kubek z czymś, co pachniało nieziemsko. Trochę jego zawartości odlał sobie Daniel. Adam go szturchnął
- to nie dla ciebie, idioto- na co Daniel z miną niewiniątka odparł
 no co? Zrobimy to razem. Okay Cecily, do dna -  stuknęliśmy się kubkami jak we filmach.                                                                                                                               Przechyliłam kubek i do ust wlał mi się gorący, gęsty płyn. Nie byłam w stanie określić jego smaku, ale czułam, jak energia wypełnia moje ciało. Głowa i zęby przestały mnie boleć. Ta przyjemność skończyła się stanowczo za szybko.
- chcę więcej. Proszę.. -  spojrzałam na Adama proszącym wzrokiem. Kiedy to mówiłam, coś było nie tak. Coś mi przeszkadzało. O moją dolną wargę ocierały się kły. Dopiero teraz do mnie dotarło, kim się stałam.
- o czym myślisz? – spytał mnie Daniel.
- o tym, że jednak naprawdę jestem wampirem. Ale jakoś wcale mi to nie przeszkadza. Nawet czuję się lepiej. Jakby… wcześniej mi czegoś brakowało. A teraz to odnalazłam. 
- mam dokładnie tak samo. Adam już odbiera to inaczej. Zupełnie na odwrót. Ale to dobrze. Będzie ci łatwiej. – przytulił mnie, a zaraz potem pocałował. – proszę, to dla ciebie – podał mi małe pudełeczko. Był w nim pierścionek wykonany z takiego samego kamienia jak jego tunel. – tak jak mnie, teraz on będzie chronić cię przed słońcem. Nigdy nie wychodź bez niego. Inaczej zamienisz się w kupkę pyłu, a tego byś raczej nie chciała, prawda? – oczekiwał potwierdzenia, na znak, że go słucham.
- okay, nie wychodzić bez pierścionka, rozumiem. A co teraz może zagrażać mi oprócz słońca?
- kołek w serce. Nie musi być drewniany. W innym miejscu po prostu będzie bolało, ale spokojnie dasz radę go wyciągnąć. Po drugie ogień, ale to oczywiste. Po trzecie – werbena. To taka roślinka. W małych stężeniach tylko na chwilę pozbawi cię świadomości, a w kontakcie ze skórą poparzy ją. Okay, to są najistotniejsze rzeczy. Teraz trochę praktyki. – wstał i podał mi rękę z uśmiechem łobuza. – chodź za mną.
Wyszliśmy z domu. Było straszne słońce. Kiedy wyszłam z cienia, czułam, jakby milion szpilek wbijało mi się w skórę. Od razu się cofnęłam.
- auu, przecież to boli! – wykrzyknęłam.
- ciii, jeszcze nas ktoś usłyszy. – uciszył mnie. Miał rację, nie mieszkał na odludziu. – chodź, spróbuj jeszcze raz. Teraz będzie łatwiej. Lepiej też będzie, kiedy będziesz najedzona. Ale niestety, to dopiero później. – mrugnął do mnie. Okay, spróbowałam jeszcze raz. Miał rację, nie było tak źle. Było nawet milion razy lepiej.
- brawo, widzisz? Nie jest tak źle. Dobra, wracamy do domu. Kto pierwszy  ten lepszy! – i śmignął tak szybko, że brawie bym tego nie zobaczyła. Tuż przy drzwiach zatrzymał się i powiedział – dalej, Cecily, teraz ty! – mi nie trzeba mówić dwa razy. Rozpędziłam się i w dwie sekundy stałam już obok niego.
- To było niesamowite!
- wiem, wiem, mi też się to zawsze podobało – uśmiechnął się do mnie swoim firmowym uśmiechem! Ahh, jak można go nie kochać!
- okay, Cecily, wejdźmy do środka. Mamy parę spraw do omówienia.
- oh, jasne. 

piątek, 11 września 2015

rozdział VIII

Postanowiłam, że to opowiadanie będzie miało 16 rozdziałów :) nie mam już pomysłów na kontynuację, ale jeszcze wpadnie mi do głowy z tysiąc innych na napisanie drugiego opowiadania :) 

Wieczorem poszłam z Danielem na przesłuchanie. Zagrałam sonatę C-dur Paganiniego. Wyszło pięknie i szczerze mówiąc nie zdziwię się, gdy do mnie zadzwonią.
Następnego dnia była sobota. Spotkaliśmy się u Daniela w domu. Ok. 13:00 zadzwonili do mnie organizatorzy przedstawienia. Dostałam pracę! Próby miały się zacząć już za tydzień. Postanowiliśmy wyjść na lody. Wybraliśmy małą, chłodną lodziarnię. Przy jednym ze stolików siedziały dziewczyny z mojej klasy. Nie znałam ich za dobrze, legenda o moim pechu nie pomagała mi w zawieraniu przyjaźni. Rzucały mi nienawistne spojrzenia. Daniel chyba wyczuł ich zazdrość i moje skrępowanie, bo nachylił się nad stołem i mnie pocałował. Długo. To wystarczyło zazdrośnicom. Wstały i wyszły z kawiarni.
- ludzie bywają denerwujący – pokręcił głową Daniel.
- dzięki – udawałam urażoną.
- ale nie ty, ty jesteś moja – odparł z władczym uśmiechem. Te słowa tak mnie ucieszyły, że szybciej zabiło mi serce. Daniel zachichotał.  – moja słodka, ludzka Cecily – spojrzał mi prosto w oczy. – taka krucha, jakbym cię nie kochał, dawno byś nie żyła, Cecily. – kiedy to mówił, wysunęły mu się kły. Nie ukrywam, przestraszyłam się.
Nagle sytuacja się zmieniła. Z twarzy Daniela znikł groźny wyraz. Teraz wybuchnął śmiechem.
- hahahaha, nie mogę, jesteś niesamowita!
- serio, idioto? Myślałam, że umrę na zawał! Nigdy więcej tak nie rób! Nigdy! – naprawdę mnie zdenerwował. Ani chwili nie wątpiłam, że mógłby mnie zabić. Taka była jego natura.
- dobrze, przepraszam. To się więcej nie powtórzy. Obiecuję. – na znak potwierdzenia znów mnie pocałował.
Wyszliśmy z knajpki. Daniel odprowadził mnie do domu. Przez godzinę uczył mnie grać na fortepianie. Był bardzo dobrym nauczycielem.  Chwalił, dawał porady jak prawdziwy mistrz. Ale nie dziwiło mnie to.
- uczył mnie sam Robert Schumann. – wtrącił nagle. To mnie bardzo zdziwiło. – akurat w to moi rodzice inwestowali. Tylko za to jestem im wdzięczny. – wiedziałam, że temat rodziców jest dość drażliwy, więc nie poruszałam go. Wypytywałam go tylko o jego pracę z wybitym nauczycielem.

Tak mijały nam kolejne tygodnie.
Nareszcie nadszedł czas na mój wielki debiutancki występ. O 20:00 przyjechał po mnie Daniel. Byłam ubrana w długą, czarną wieczorową suknię. Z boku luźnej spódnicy, do połowy uda ciągnęło się rozcięcie, odsłaniające moje mlecznobiałe nogi. Górna część sukni była wykończona koronką. Miała długie, również koronkowe rękawy. Kasztanowe włosy miałam puszczone luzem. Daniel uznał, że wyglądam zjawiskowo. Cieszyłam się, że nie musiałam grać oficjalnie, moją rolą było jedynie wcześniejsze napisanie muzyki dla gitarzystów włączonych specjalnie na tę okazję do orkiestry symfonicznej. To był przełom w mojej karierze.
Mój chłopak również prezentował się wspaniale. Czarny garnitur, biała koszula i czarna muszka. Oczywiście, aby nie było zbyt nudno i formalnie, zamiast eleganckich butów włożył trampki, a włosy miał jak zwykle rozczochrane. 
Przedstawienie wypadło wspaniale. Gitarzyści zagrali dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam. Na koniec zostałam wywołana na scenę i osobiście odebrałam gratulacje od reżysera i innych.
Zaraz po zakończeniu występu wybraliśmy się na spacer po mieście. Zostałam na chwilę w jednym ze sklepów, a Daniel poszedł do restauracji wykłócać się o stolik dla nas. Po piętnastu minutach zadzwonił do mnie, że stolik już na nas czeka. Szybko poszło. Powiedziałam mu, żeby został, ten kawałek  przejdę sama. Wyszłam ze sklepu i skierowałam się w stronę Jules Street.                                   
W pewnym momencie potknęłam się i upadłam prosto na najbardziej zatłoczoną ulicę miasta. Zdążyłam jeszcze tylko zobaczyć błysk świateł samochodu i głośny pisk.                                               
  Poczułam niewyobrażalny ból w każdej komórce mojego ciała.                                                                                              
  A potem nastała ciemność. 

dzisiaj też podzielę się z Wami utworem - będzie to sonata C-dur Paganiniego. grana na gitarze klasycznej, tak jak to robiła Cecily. jako ciekawostkę o mnie, dorzucę, że ten utwór (tak samo jak romance d'Amour podlinkowany w rozdziale 6.) grałam na końcowym (dyplomowym) egzaminie kończącym moją naukę gry na gitarze klasycznej ;)

piątek, 4 września 2015

rozdział VII

hejka, dzisiaj rozdział troszkę później, to przez szkołę :/ podejrzewam, że teraz rozdziały będą pojawiały się właśnie w piątek, tak będzie wygodniej zarówno dla mnie, jak i dla Was :)




komentarze można dodawać także anonimowo, mam nadzieję, że przekona to Was do zostawienia małego śladu po sobie ;) miłego czytania 


Następnego dnia obudził mnie budzik. 7:00. Byłam strasznie zmęczona. Kompletnie nie pamiętałam, co się wczoraj działo. Zaraz, zaraz.. Daniel, kły, krew. No tak, teraz wszystko do mnie wróciło.                                            
Wstałam z łóżka i weszłam do łazienki. Szybki prysznic jak zawsze pomógł mi dojść do siebie. Odwinęłam chusteczkę z nadgarstka. Zauważyłam dwie dziurki, ślady po zębach Daniela. Czyli jednak mi się to nie przyśniło. Tym lepiej. Rodziła się między nami szczególna więź. Z każdą chwilą kochałam go jeszcze bardziej, chociaż byłam świadoma tego, jak  krótko się znamy. Ale mamy XXI wiek.                                        
Przemyłam ranki i spryskałam je środkiem dezynfekującym. Powoli zaczynały się goić.
O 7:50 do drzwi zadzwonił Daniel. Znów miał ze sobą krwistoczerwone róże. Patrzeliśmy sobie w oczy. Po kilku minutach powiedział – Cecily, może wejdziemy na chwilę do środka? To słońce strasznie mnie irytuje.
- oh, jasne, nie ma… - nie dokończyłam, bo przecisnął się obok i już siedział w kuchni na krześle. - ….  Sprawy.
- przepraszam, ale to naprawdę jest straszne.
- może jakbyś przestał ubierać się na czarno to byłoby lepiej? – zaczepiłam go
- nie, to .. genetyczne, można powiedzieć. Poza tym w czarnym wyglądam olśniewająco – podbiegłam do niego i usiadłam mu na kolanach.
- taaaak, to prawda.. – Daniel pocałował mnie w szyję. Poczułam, że chcę, żeby mnie ugryzł. Teraz, w tej chwili. Jednak on oderwał się na chwilę i spojrzał mi w oczy
- jeśli chcemy zdążyć do szkoły, musimy już iść. Poza tym, masz dzisiaj przesłuchanie, a nie chcesz chyba zasnąć na scenie?
- w sumie masz rację. Chodźmy już. – wstałam i podniosłam plecak z podłogi.
Po szkole poszliśmy na Lawson Street. Usiedliśmy z Danielem w kuchni. Teraz on przygotowywał mi coś, co nazywał „zapiekanką mistrza Daniela”. Nie wiem co to było, ale pachniało wspaniale.
Kiedy już zjadłam, rozmawiałam z nim o dzisiejszym przesłuchaniu. Nagle do kuchni wpadł Adam, starszy brat Daniela. Byli trochę od siebie różni. Daniel miał czarne, krótkie (aktualnie lekko przydługie), proste włosy, a Adam troszkę dłuższe blond loki. Obaj byli szczupli, ale umięśnieni. Zauważyłam, że Adam był wyższy od Daniela. Z charakteru natomiast byli jak ogień i woda. Daniel – lekko arogancki, dowcipny, lubił bycie wampirem, a jego brat – miły, grzeczny, nie mógł pogodzić się z tym, kim jest.
- oooo, dzień dobry, Cecily. Nie byłem pewien, czy jeszcze tu kiedyś wrócisz. Znajomości Daniela zazwyczaj.. nie trwają zbyt długo. – chyba rozumiałam o czym on mówi. Wolałam jednak nie wnikać.
- Ad, ona wszystko wie. Nie musisz niczego ukrywać.
- mimo wszystko nie jestem przekonany, czy młoda dama powinna o tym słuchać.
- człowieku, żyjemy w XXI wieku, ogarnij się. Ale masz rację, te szczegóły sobie podarujemy. – przyznał rację bratu.
- więc wiesz o wszystkim, a mimo to nie uciekłaś? – Adam zwrócił się do mnie -  Brawa dla ciebie, jeszcze nikt nie przyjął tego z takim spokojem. Nawet nasi rodzice. -  to mówiąc, spojrzał na Daniela, który niespokojnie poruszył się na krześle. – A niektórzy z nas nie mogą znieść myśli, że nie są akceptowani.
- skończ, okay? Akurat o tym nie wie. I pewnie prędko się nie dowie. – Daniel był zdenerwowany.
- ach tak? Mówisz jej o wszystkim, tylko nie o tym, co stawia cię w złym świetle? I jeszcze ją gryziesz? A co jakbyś ją zabił? Też tak beztrosko byś do tego podszedł? Jak zawsze? – Adam już nie wytrzymał. Krzyczał na Daniela, który tylko siedział i patrzył na brata ze zdziwieniem w oczach. To jeszcze bardziej rozwścieczyło Adama. Postanowiłam interweniować. Musiałam mu powiedzieć, że nie zrobił tego wbrew mojej woli.
- Adam, właściwie to ja…- ale nie słyszał. Albo mnie ignorował. Nadal krzyczał na brata, wykrzykiwał, jaki Daniel był nieostrożny, kiedy mnie ugryzł. Chwyciłam szklankę z wodą i chlusnęłam nią Adamowi w twarz. To go ocuciło.
- jeżeli nazywasz mnie damą, to traktuj mnie jak damę! A teraz słuchaj. Daniel tego nie chciał. Mówił, że musi wyjść, a ja go zatrzymałam.  Zaproponowałam mu, żeby mnie ugryzł, a on był temu przeciwny – co nie było do końca prawdą, ale akurat tego Adam nie musiał wiedzieć. – więc proszę, ogarnij się. – dopiero teraz zauważyłam, że Daniel skręca się ze śmiechu na swoim krześle.
- jejku, musielibyście się zobaczyć! To wyglądało przekomicznie! – spojrzeliśmy z Adamem na siebie i też wybuchliśmy śmiechem. W taki oto sposób został zaakceptowany nasz nietypowy związek. 

będę wdzięczna za wszelkie komentarze :) nie bójcie się wyrażać własnego zdania w komentarzach