przepraszam za dzień opóźnienia, ale niestety wczoraj byłam w domu tylko godzinę :) przetrzymałam Was, wiem, ale mam nadzieję, że dość długi rozdział Wam to wynagrodzi. bez zbędnego gadania - miłego czytania :)
Obudziłam się w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Trudno było
określić, czy był to strych, czy piwnica. Czułam się dziwnie zagubiona. Bolała
mnie głowa, gardło i zęby. Niczego nie byłam w stanie sobie przypomnieć. Nagle
otworzyły się drzwi. Stanął w nich chłopak, ubrany w garnitur, teraz poplamiony
krwią. Był piękny. Daniel. Nagle wszystko
do mnie wróciło.
Daniel.
Koncert.
Ulica.
Pisk opon.
Zaraz, zaraz..
- czy ja nie żyję?
- trafne pytanie, Cecily. Już nie żyjesz, ale nie jesteś też
do końca martwa.
- czy ja…?
- nie, jeszcze nie, ale niedługo dokończysz przemianę.
musisz, inaczej umrzesz. Na zawsze.
- rozumiem. Ale
opowiedz mi, co się dokładnie stało.
- więc… kiedy nie przychodziłaś, zacząłem się martwić.
Usłyszałem syreny, więc wybiegłem na ulicę. Zobaczyłem cię – tu głos mu się
załamał. Strasznie to przeżywał. - …myślałem, że nie żyjesz…. Że już za późno.
Ale wtedy podszedłem bliżej. Słyszałem twoje serce. Żyłaś. Oni.. chcieli cię
zabrać do szpitala. Ale wiedziałem, że nie zdążyliby. Musiałem zrobić to po
swojemu. Musiałem … - znów zaczął szlochać. A jednak jest wrażliwy. Chociaż
tyle. – zabrałem cię i przeniosłem do mojego domu. Na szczęście się obudziłaś.
Powiedz mi, jak się czujesz. – uspokoił się. Ale nie powrócił do swoich
standardowych uśmiechów łobuza. Zachowywał się bardziej jak lekarz.
Profesjonalnie.
- więc…. Zacznijmy od tego, że ani trochę nie mam ci nic za
złe. Poniekąd jestem ci nawet wdzięczna, nowe doświadczenia się szykują. No
dobrze, do rzeczy. Boli mnie głowa, jakby ktoś wwiercał mi się w czaszkę. –
Daniel pokiwał ze zrozumieniem głową. – poza tym bolą mnie zęby. Jakby rosły.
- dobrze, wszystko jest w jak najlepszym porządku. To wszystko
minie, gdy zostaniesz w pełni wampirem. – przytulił mnie na pocieszenie. –
okay, nie ma co liczyć na szczególny cud, więc zawołam Adama. Nie ma co
zwlekać.
- to Adam o wszystkim wie? Jak to przyjął?
- szczerze, to na początku strasznie się na mnie wkurzył.
„jaki ty jesteś nieodpowiedzialny” albo „ a nie mówiłem?!” i inne takie bzdety.
Na szczęście już się ogarnął. Dotarło do niego, że to wypadek, a nie ja
wepchnąłem cię pod samochód. Oho, o wilku mowa.
Do ciemnego pokoju wszedł Adam. Nic nie powiedział, tylko
uśmiechnął się do mnie i podał mi kubek z czymś, co pachniało nieziemsko.
Trochę jego zawartości odlał sobie Daniel. Adam go szturchnął
- to nie dla ciebie, idioto- na co Daniel z miną niewiniątka
odparł
no co? Zrobimy to
razem. Okay Cecily, do dna - stuknęliśmy
się kubkami jak we filmach.
Przechyliłam kubek i do ust wlał mi się gorący, gęsty płyn. Nie byłam w
stanie określić jego smaku, ale czułam, jak energia wypełnia moje ciało. Głowa
i zęby przestały mnie boleć. Ta przyjemność skończyła się stanowczo za szybko.
- chcę więcej. Proszę.. -
spojrzałam na Adama proszącym wzrokiem. Kiedy to mówiłam, coś było nie
tak. Coś mi przeszkadzało. O moją dolną wargę ocierały się kły. Dopiero teraz
do mnie dotarło, kim się stałam.
- o czym myślisz? – spytał mnie Daniel.
- o tym, że jednak naprawdę jestem wampirem. Ale jakoś wcale
mi to nie przeszkadza. Nawet czuję się lepiej. Jakby… wcześniej mi czegoś
brakowało. A teraz to odnalazłam.
- mam dokładnie tak samo. Adam już odbiera to inaczej.
Zupełnie na odwrót. Ale to dobrze. Będzie ci łatwiej. – przytulił mnie, a zaraz
potem pocałował. – proszę, to dla ciebie – podał mi małe pudełeczko. Był w nim
pierścionek wykonany z takiego samego kamienia jak jego tunel. – tak jak mnie,
teraz on będzie chronić cię przed słońcem. Nigdy nie wychodź bez niego. Inaczej
zamienisz się w kupkę pyłu, a tego byś raczej nie chciała, prawda? – oczekiwał potwierdzenia,
na znak, że go słucham.
- okay, nie wychodzić bez pierścionka, rozumiem. A co teraz
może zagrażać mi oprócz słońca?
- kołek w serce. Nie musi być drewniany. W innym miejscu po
prostu będzie bolało, ale spokojnie dasz radę go wyciągnąć. Po drugie ogień,
ale to oczywiste. Po trzecie – werbena. To taka roślinka. W małych stężeniach
tylko na chwilę pozbawi cię świadomości, a w kontakcie ze skórą poparzy ją.
Okay, to są najistotniejsze rzeczy. Teraz trochę praktyki. – wstał i podał mi
rękę z uśmiechem łobuza. – chodź za mną.
Wyszliśmy z domu. Było straszne słońce. Kiedy wyszłam z
cienia, czułam, jakby milion szpilek wbijało mi się w skórę. Od razu się
cofnęłam.
- auu, przecież to boli! – wykrzyknęłam.
- ciii, jeszcze nas ktoś usłyszy. – uciszył mnie. Miał
rację, nie mieszkał na odludziu. – chodź, spróbuj jeszcze raz. Teraz będzie
łatwiej. Lepiej też będzie, kiedy będziesz najedzona. Ale niestety, to dopiero
później. – mrugnął do mnie. Okay, spróbowałam jeszcze raz. Miał rację, nie było
tak źle. Było nawet milion razy lepiej.
- brawo, widzisz? Nie jest tak źle. Dobra, wracamy do domu. Kto
pierwszy ten lepszy! – i śmignął tak
szybko, że brawie bym tego nie zobaczyła. Tuż przy drzwiach zatrzymał się i
powiedział – dalej, Cecily, teraz ty! – mi nie trzeba mówić dwa razy.
Rozpędziłam się i w dwie sekundy stałam już obok niego.
- To było niesamowite!
- wiem, wiem, mi też się to zawsze podobało – uśmiechnął się
do mnie swoim firmowym uśmiechem! Ahh, jak można go nie kochać!
- okay, Cecily, wejdźmy do środka. Mamy parę spraw do
omówienia.
- oh, jasne.
Wiedziałam! Cudne! Nawet nie wiesz ile bym dała żeby ich poznać, naprawdę!
OdpowiedzUsuńWspaniałe masz talent, bardzo wciągnęło mnie to opowiadanie. Czekam na więcej i pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję ;) zapraszam w piątek na nowy rozdział :)
Usuń