piątek, 10 marca 2017

11. opowiadanie 4

- Cecily, twój stolik! Nie zachowuj się jak na kacu! – wrzasnął Billie, właściciel baru i barman w jednym.
- kiedy ja w jestem na kacu – bąknęła pod nosem Cecily i ruszyła do stolika numer 5. 

Początkowo nie zwróciła uwagi na wygląd siedzącego przy nim mężczyzny, jednak kiedy podniosła wzrok znad notesu wytrzeszczyła oczy. Siedzący przy stoliku mężczyzna, na oko trzydziestoletni, miał włosy takiego samego koloru co Sam.
- nie są tego samego koloru, są jaśniejsze – powiedział niskim głosem
- słucham? – wydusiła zaskoczona. Czyżby powiedziała na głos to, co myślała?
- nie ważne. Szklankę whisky – rzucił. Jego oczy nie były czarne, tak jak Sama, a bardzo jasnoniebieskie. Wróciła z zamówieniem.

- jesteś Cecily, tak? – pokiwała głową. – o której kończysz zmianę?
- nie sądzę, aby to był dobry pomysł – za plecami Cecily rozległ się znajomy głos. Był to głos Sama, ale brzmiał o wiele zimnej i groźniej, niż gdy z nią rozmawiał. – chodź Cecily, ten gość już otrzymał swoje zamówienie – pociągnął ją za rękę w stronę baru. – powiedz szefowi, że wyjdziesz dzisiaj wcześniej – szepnął Cecily na ucho.
- Sam, Billie nigdzie mnie nie puści przed zakończeniem pracy
- więc ja z nim pogadam – zacisnął szczękę i podszedł do Billa, który akurat czyścił szklanki za barem. Nie widziała wyrazu twarzy Sama, jednak Billie wyglądał na przerażonego.

- co mu powiedziałeś? – zapytała z ciekawości, kiedy wsiadali do samochodu Sama.
- nic takiego. Po prostu uświadomiłem mu, co dzieje się z takimi jak on – wzruszył ramionami. – zapnij pas – rzucił, kiedy ruszyli z piskiem opon. Cecily bez słowa wykonała jego polecenie.
 -dlaczego kazałeś mi się zwolnić szybciej?
- nie powinnaś pracować w takich miejscach. Tam nie jest bezpiecznie, kręcą się
 Tam podejrzane typki.
- takie jak ten dzisiaj? Bywali gorsi, uwierz mi – machnęła ręką
- uwierz mi że nie. – nie spuszczał wzroku z drogi.
- znasz go? – zdziwiła się. Nie doczekała jednak odpowiedzi, bo nagle usłyszała głośny huk i poczuła uderzenie w głowę, gdy samochód zaczął koziołkować po drodze.

Gdy otworzyła oczy zobaczyła przez wybitą szybę Sama i mężczyznę z baru stojących niedaleko. Sam wrzeszczał coś do tego drugiego, jednak nie mogła nic usłyszeć.

Ocknęła się w ramionach Sama. Jechali windą do jego mieszkania. Znów zapadła w sen.

Kiedy w końcu odzyskała przytomność, stwierdziła, że nic ją nie boli. Jej ubranie było w koszmarnym stanie. Wstała z kanapy w salonie mieszkania Sama i zobaczyła, że chłopak stoi przy oknie i patrzy w zamyśleniu na panoramę miasta.
- przepraszam Cecily. Za wszystko. Gdybyś tylko tamtego wieczoru pierwszy raz mnie nie spotkała, nie stałoby się to co wczoraj się stało. – dziewczyna nie wiedziała, o czym on mówi. Przecież nie spotkała go  wieczorem, a w szpitalu, w ciągu dnia.
- za co przepraszasz, przecież nic mi nie jest. Poza tym wypadki drogowe się zdarzają.
- teraz nic ci nie jest, ale było. – jego głos był cichy i przepełniony goryczą.
- jak to „było”? nic nie rozumiem, Sam, o co ci znowu chodzi?!
- właśnie, Cecily, nie rozumiesz, i nigdy nie zrozumiesz! – odwrócił się do niej ze złością

- chyba powinnam już iść – powiedziała równie oschłym tonem i nie czekając na reakcję chłopaka wyszła z mieszkania.


piątek, 3 marca 2017

10. opowiadanie 4

Następnego ranka Cecily obudziła się z niesamowitym bólem głowy. Usiadła na łóżku, rozejrzała się dookoła… I stwierdziła, że nie jest w swoim domu. Przypomniała sobie, że wczoraj przyszła na kolację do Sama, trochę wypili… ale nie pamiętała, jak ta noc się skończyła. Wyskoczyła z łóżka. Spojrzała w dół. Miała bose stopy. Wyszła na niewielki korytarz i ruszyła w stronę kuchni. Zobaczyła Sama, który najwidoczniej zajęty był robieniem śniadania. Chłopak miał na sobie tylko czarne spodnie, więc od razu zobaczyła coś, co spowodowało, że ją zamurowało. Idealnie wyrzeźbione plecy chłopaka przecięte były dwiema bliznami, ciągnącymi się od łopatek, aż do linii jeansów.

- dzień dobry, Cecily, jak ci się spało? – poczuł, że dziewczyna mu się przygląda. Postawił gotową jajecznicę na wyspie kuchennej i sięgnął leżący niedaleko biały T-shirt.
- dobrze, chyba. Nie spodziewałam się, że zostanę tu na noc – przeczesała z zakłopotaniem włosy. – czy my…?
- absolutnie nie. Nie jestem nekrofilem, Cecily, a ty masz bardzo słabą głowę.
- to fakt… ale aż tak źle chyba nie było, prawda? – próbowała obrócić sytuację w żart. Sam nie mógł jednak wyczuć, czy chodzi jej o wczorajszą kolację, czy o jej głowę.
- jeśli mówisz o swojej głowie to nie aż taaak źle, zapomniałem cię tylko ostrzec, że ze mną lepiej nie rywalizować – posłał jej uśmiech zwycięstwa
- spadaj – zaśmiała się
- w spadaniu to ja akurat mam wprawę – Sam również się zaśmiał. Cecily nie miała ochoty psuć tego nastroju pytaniem o jego blizny na plecach.  – głodna?
- jak wilk - usiadła naprzeciwko chłopaka.

- jakieś plany na dzisiaj? – zapytał, kiedy jedli.
- jeśli ten zegarek dobrze wskazuje czas, to za godzinę muszę być w pracy– jęknęła.  
- gdzie pracujesz? – zaciekawił się
- w małym barze niedaleko stąd. Szczerze chciałabym rzucić tę pracę, mam dosyć tych wszystkich typów.
- dlaczego więc tego nie zrobisz? – podjął temat
- muszę mieć skądś pieniądze na wynajęcie domu. Powiedziałam mamie, że jakoś sobie poradzę. – Sam pokiwał głową ze zrozumieniem.
- okay, muszę się zbierać – wstała – dziękuję za kolację, nocleg i śniadanie – zaśmiała się.
- nie ma sprawy, musimy to powtórzyć – posłał jej szeroki uśmiech – ale tym razem zostaniemy przy winie! Czekaj, podwiozę cię – zaproponował.

Miał duże, czarne BMW. Cecily zastanawiała się, skąd wziął pieniądze na taki samochód, mieszkanie w najdroższym miejscu w mieście i pozostałe rzeczy, skoro nie miał wsparcia ojca.

- mógłbyś jeszcze wstąpić do mojego domu? To ten biały po lewej – chłopak zahamował i Cecily szybko pobiegła się przebrać. Założyła czarne jeansy i czerwoną koszulkę polo z wyszytą nazwą baru, w którym pracowała. Zamknęła drzwi na klucz i wróciła do samochodu.

- teraz możemy jechać? – Sam posłał jej spojrzenie nad okularów przeciwsłonecznych
- tak. W sumie doszłabym sama, to tylko dwie ulice dalej
- wolę dostarczyć cię bezpiecznie pod same drzwi – wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- jak mój anioł stróż?
- jak twój osobisty upadły anioł stróż – zaśmiał się cicho.



piątek, 24 lutego 2017

9. opowiadanie 4

aby wynagrodzić Wam moją nieobecność, ten rozdział jest dość długi, na dodatek mamy w nim hmm.... randkę? sami oceńcie czy to randka :) 

Cecily była niemal całkowicie pewna, że Sam nie ma jej numeru telefonu, więc z kolacji nic nie wyjdzie, jednak około 4 po południu dostała SMS od nieznajomego numeru.

West Gover Street 18  mieszkanie nr 140, o 19.00, pasuje? Mam nadzieję, że lubisz curry J - Sam

Niemal od razu odpisała   Pasuje, a curry uwielbiam – Cecily J

Do 19.00 miała jeszcze trochę czasu, zadzwoniła więc do mamy. Kobieta nadal nie była zadowolona z wyprowadzki córki, jednak szanowała jej wybór. Była zdziwiona, jak Cecily zmieniła się po pobycie w szpitalu i niezmiernie ucieszyła ją informacja, że dziś idzie na spotkanie z tajemniczym Samem. Rozmawiały przez prawie godzinę.

Około 18 zaczęła się szykować. nie wiedziała, czy potraktować to jako zwykłe spotkanie ze znajomym, czy jako randkę.
- dlaczego ja nigdy nie wiem, co założyć? – wymruczała pod nosem.
W końcu zdecydowała się na prostą, czarną sukienkę i swoje ulubione trampki.

Równo o 19.00 zapukała do drzwi mieszkania nr 140 w najwyższym budynku w mieście. Otworzył jej Sam, ubrany w zwykły, czarny T-shirt i czarne jeansy. Jego srebrne włosy były rozczochrane, jakby nie zdążył ich uczesać.
- witaj, Cecily. Wskakuj – przepuścił dziewczynę w drzwiach. W mieszkaniu unosił się zapach gotowanej przez chłopaka kolacji.
- usiądź sobie – powiedział, kierując się do kuchni, którą od salonu oddzielała niewielka wyspa kuchenna. Cecily zajęła miejsce na jednym z dwóch wysokich krzeseł postawionych przy niej. – jak minął ci dzień? – zagadnął Sam, mieszając w niedużym garnku. Stał do dziewczyny tyłem, więc nie mogła zobaczyć jego twarzy.
- w zasadzie nijak. Rozmawiałam dość długo z mamą – wzruszyła ramionami. – gdzie masz talerze? Pomogę ci.
Sam wskazał jej odpowiednią szafkę. Wyjęła z niej dwa duże talerze.
- sztućce są w szufladzie poniżej, a szklanki i kieliszki po prawo od talerzy – podpowiedział chłopak, przekładając gotowe potrawy na miski. Razem dokończyli nakrywanie do stołu.

- oh, byłbym zapomniał – w jego oczach pojawił się błysk, a na ustach wymalował się uśmiech. Wstał od stołu i podszedł do komody. Wyjął z niej sporą butelkę wina. – słodkie, czerwone, dobry rocznik.
- skoro tak mówisz… nie znam się na winach – odpowiedziała Cecily  z uśmiechem.
- no tak, na imprezach przeważnie podaje się inny alkohol – Sam miał dzisiaj dobry humor.
- nie wyglądasz na takiego, który imprezował w liceum – skomentowała dziewczyna
- tja… mój ojciec chyba nie był zwolennikiem imprez.
- ehh, najgorzej. Jaki on jest? – chciała wyciągnąć z niego więcej informacji o rodzinie, poznać go od tej drugiej strony, aby wydawał jej się bardziej rzeczywisty.
- kto? Mój ojciec? – zapytał. W jego głosie było słychać nutkę złośliwości. Cecily pokiwała głową
- mhm
- Cecily, ja nie mam ojca – nadal ten kpiący ton. Ta odpowiedź zbiła Cecily z tropu.
- przecież przed chwilą mówiłeś…
- Co to za ojciec, który wyrzeka się własnego syna – przerwał jej – wyrzuca go z domu i nie interesuje się jego  dalszym losem w świecie, który jest mu tak obcy, którym tak gardził? – Sam spochmurniał. Jeśli to było możliwe, jego oczy zrobiły się jeszcze bardziej czarne, niż były wcześniej.
- rzeczywiście, żaden z niego ojciec – przyznała mu rację. – wiesz co? Myślę, że dzisiaj whisky będzie bardziej odpowiednia niż wino – Sam rozpromienił się, jakby sekundę wcześniej wcale nie odpowiadał na ciężkie dla siebie pytanie.

Wstał i wyciągnął z barku nienapoczętą butelkę whisky. Cecily poszła po szklanki.
- za wszystkich dupków na tym świecie – wzniosła toast, a Sam roześmiał się.
  

sobota, 18 lutego 2017

8.opowiadanie 4

na wstępie chciałam przeprosić za moją dłuuuuugą nieobecność. nie chcę się tłumaczyć, ale była ona spowodowana przede wszystkim kompletnym brakiem natchnienia i czasu. Jednak nie podobało mi się to, w jaki sposób Was porzuciłam i postanowiłam to zmienić, więc dziś przychodzę z nowym rozdziałem. Mam nadzieję, że si nie zawiedziecie :)

 Trzy miesiące później

Przez te trzy miesiące Cecily dokonała pewnych zmian w swoim życiu. Wyprowadziła się z domu, co nadal było powodem jej kłótni z mamą i zamieszkała w niewielkim miasteczku u podnóża Alp. Było to tylko przejściowe miejsce zamieszkania, jednak czuła, że nie dokończyła jeszcze jednego etapu w swoim życiu. Mianowicie od dnia, w którym opuściła szpital nie widziała Sama. Czuła, że musi z nim porozmawiać, jednak jedynym krokiem, jaki wykonała, było właśnie przeprowadzenie się stosunkowo niedaleko niego. Przynajmniej miała nadzieję, że nadal znajduje się w szpitalu, z jakiegokolwiek powodu się tam pojawił. Jednak od tego czasu nie zrobiła nic innego, co mogłoby ją do niego zbliżyć. Chyba liczyła na cud.

Tego wieczoru ten cud się wydarzył.

-Dobry wieczór– usłyszała dość niski, o ciepłej barwie głos. Siedziała w kącie swojej ulubionej kawiarni i piła gorącą czekoladę. Podniosła wzrok i zobaczyła szczupłego, wysokiego chłopaka o nieprzeniknionych czarnych oczach i białych włosach. To nie mógł być nikt inny

- Sam? – zapytała ze zdziwieniem – co ty tutaj robisz?
- przejeżdżałem akurat tą drogą i postanowiłem wejść tutaj. Szukałem miejsca gdzie mógłbym usiąść, a w zamian znalazłem ciebie – uśmiechnął się promiennie – mogę się dosiąść?
- jasne, usiądź – chłopak zajął miejsce naprzeciwko niej. Przez chwilę siedzieli w ciszy, nie spuszczając z siebie wzroku.
- jak ci minęły te trzy miesiące? Nie wróciłaś do domu? – zapytał Sam z zachęcającym uśmiechem
- wróciłam, ale od razu się wyprowadziłam…. Sam, nie widziałam cię przez trzy miesiące, a ty nagle wchodzisz tu jak gdyby nigdy nic, mógłbyś mi chociaż wyjaśnić o co chodziło z tym szybkim zakończeniem mojego pobytu w szpitalu?
- najwidoczniej zrobiłaś duże postępy – twarz chłopaka przybrała tajemniczy wyraz.
 - nie wierzę ci. Wiem, że to dzięki tobie mnie wypisali. Tylko nie wiem, dlaczego to zrobiłeś.
- okay, to byłem ja. Nie mogę ci teraz powiedzieć dlaczego i jak to się stało, że tam trafiłaś, jednak po wszystkim szukałem cię i kiedy już znalazłem w miejscu takim, jak to, zrozumiałem, że to wszystko moja wina i powinienem cię z tego wyciągnąć.
-dlaczego nie możesz powiedzieć jak to się stało?
- nie zrozumiałabyś. Albo stwierdziła, że jestem chory psychicznie, co byłoby dla ciebie prawdopodobną opcją, skoro poznałaś mnie w szpitalu psychiatrycznym.
- okay, skoro nie chcesz mówić, to nie mów. Kiedyś i tak dowiem się prawdy – powiedziała z zacięciem.
- i tego właśnie się obawiam – skwitował chicho Sam. Jego oczy przybrały rozmarzony wyraz. Po chwili jednak zerwał się gwałtownie na nogi. – niestety, Cecily, muszę już iść. Może wpadniesz jutro wieczorem do mojego mieszkania? Jestem mistrzem w gotowaniu makaronu.

Dziewczyna była zaskoczona jego propozycją, jednak zgodziła się – okay, tylko podaj mi adres. – spojrzała na Sama, który zdążył już ubrać swój czarny płaszcz i granatowy szalik.
- wyślę ci go SMS-em – ruszył do wyjścia – do zobaczenia
- czekaj, nie masz mojego numeru! – krzyknęła, jednak on już tego nie słyszał. 

piątek, 6 stycznia 2017

7. opowiadanie 4

Cecily była z siebie naprawdę dumna, że na rozmowie z Samem nie zrobiła nic głupiego. Nadal nie mogła pobyć się wrażenia, że jest on  bezpośrednio powiązany z jej kłopotami. Jego wymijające i zagadkowe odpowiedzi nie pomagały jej pozbyć się tego wrażenia. Jak na złość cały czas miała uczucie, że jeszcze go spotka i to już niedługo.
Na spełnienie swoich przeczuwań nie musiała długo czekać. Niemal wpadła na niego, kiedy szła na zajęcia w grupie, odbywające się po śniadaniu.
- oh, cześć – wydusiła tuż przed nim, kiedy niespodziewanie znalazł się tuż przed nią.
- oo, witaj, Cecily. Dokąd się tak spieszysz? – posłał jej ten uśmiech, czarujący i przerażający zarazem.
- ummm.. na zajęcia. A ty? – dziewczyna nie miała nawet pojęcia, po co on tutaj jest. Na pewno nie był żadnym  pacjentów, tego była pewna.
- idę właśnie do dyrektora. Muszę coś załatwić – powiedział, z zamyśleniem patrząc w głąb korytarza ponad ramieniem Cecily.
- co konkretnie? – przeniósł wzrok na dziewczynę. Ze zmarszczonymi brwiami spojrzał jej w oczy
- muszę coś odkręcić. Popełniłem błąd, którego nie pamiętam i teraz muszę to naprawić – odpowiedział śmiertelnie poważnie.
- okay to ja już nie przeszkadzam – wyminęła go i popędziła  na zajęcia.
Cecily przez cały czas zastanawiała się, jaki błąd musi naprawić Sam. Miała przeczucie, że chodzi mu o nią, że ta sprawa jest z nią powiązana. Na odpowiedź nie musiała za długo czekać.

Do sali weszła młoda kobieta.
- Cecily, dyrektor prosi cię do siebie. – dziewczyna wyszła na korytarz, a kobieta poprowadziła ją dalej. Weszła do gabinetu dyrektora. Był to niewielki pokój, urządzony na biało. Na środku stało biurko, na którym panował porządek. Za nim siedział dyrektor. Widziała go tylko raz, lecz teraz wydawał jej się o wiele bardziej przyjazny. Był to mężczyzna z kręconymi włosami, około czterdziestki. Uśmiechał się do niej miło.
- Cecily, proszę, usiądź – wstał, kiedy weszła do środka. Dziewczyna zajęła miejsce po drugiej stronie biurka.
- chciał mnie pan widzieć?
- tak, w rzeczy samej. Miałem dziś rano dość niespodziewaną wizytę. Po przejrzeniu twoich teczek z dokumentacją, prześledzeniem toku terapii i rozmową z twoim terapeutą, dr. Smithem, zdecydowałem, że pora zakończyć twoje leczenie w naszej klinice – widząc niepewną i zszokowaną minę Cecily wyjaśnił – możesz jechać do domu, Cecily. Twój pobyt w naszej klinice dobiegł końca. Oczywiście, jeśli uważasz, że nie jesteś jeszcze gotowa….
- nie, nie! Rozumiem doskonale i cieszę się, ale skąd ta nagła decyzja?
- jak już mówiłem, miałem dziś pewną wizytę… ale obiecałem, że nic nie powiem…
- rozumiem. Mogę już iść? Muszę się przygotować do wyjazdu.
- oczywiście, za dwie godziny przyjedzie taksówka, odwiezie cię na lotnisko. Twoja matka już o wszystkim wie.
Kiedy zamknęły się drzwi, Cecily nadal nie czuła swojej wolności. Tajemnicza wizyta nie dawała jej spokoju. Ale miała przeczucie, że wie kto ją złożył. Nie wiedziała jeszcze dlaczego to zrobił. 

przepraszam, że tydzień temu nie było rozdziału, ale święta, sami rozumiecie :) 

piątek, 23 grudnia 2016

6. opowiadanie 4

jako prezent świąteczny - dłuższy rozdział, w dodatku z naszym tajemniczym nieznajomym :) miłego czytania i wesołych świąt!!

Dam radę. Nie jestem szalona i nigdy nie byłam. Żaden dziwak z białymi włosami tego nie zmieni.  W ciągu ostatnich dwóch dni te słowa stały się mantrą Cecily. Kiedy Smith stwierdził, że ma się spotkać z tym chłopakiem wydało się to jej szalonym pomysłem, jednak powoli zaczynała rozumieć tego sens. Jednak mimo tego, co próbowała sobie wmówić, bała się tego spotkania.
Na dźwięk pukania do drzwi podskoczyła na łóżku.
- kto tam? – zapytała cicho, niepewnie
- to ja, Cecily – rozległ się głos Henry’ego. – a kogo się spodziewasz?
- nie ważne, już wychodzę.

***
Po śniadaniu Cecily nie poszła na poranne zajęcia grupowe, a skierowała się do gabinetu Smitha. Zza drzwi dochodziły stłumione głosy. Zapukała.
- wejdź kiedy będziesz gotowa, Cecily – usłyszała głos pana Smitha. Zebrała się w sobie i otworzyła drzwi.

Od razu w oczy rzucił jej się chłopak. Stał do niej lekko tyłem, patrzył przez okno. Widziała jego ostro zarysowaną linę żuchwy. Był wysoki, szczupły, jednak przez białą koszulę, którą miał na sobie, było widać zarys mięśni. Jego włosy były nienaturalnie srebrnobiałe, a kiedy odwrócił się w jej stronę, dziewczynę zmroziło przenikliwe spojrzenie czarnych oczu.
Tym razem nie Cecily nie poczuła żadnych gwałtownych uczuć. Jedynie czuła niepokój ukryty gdzieś w zakamarkach podświadomości, który wzmagał się, kiedy ich spojrzenia się krzyżowały.
- Cecily możesz usiąść. Sam, ty również zajmij miejsce. Dziś będę się tylko przyglądał. – podpowiedział pan Smith.
- tym razem bez fajerwerków? – zapytał chłopak z delikatnym uśmiechem, siadając na fotelu naprzeciwko dziewczyny.
- zaskakujące, prawda? – odpowiedziała kpiącym tonem.
- w istocie. Nie przedstawiłem się. Jestem Sam.
- Sam? Myślałam, że ktoś, kto prześladuje mnie po nocach będzie miał jakieś bardziej wymyślne imię, jak Edmund, albo coś w tym stylu..
- to tylko zdrobnienie, rodziców trochę poniosło, kiedy wybierali imię – zaśmiał się. Miał bardzo melodyjny głos.
- i niech zgadnę, nie powiesz mi jak brzmi w całości – uniosła brew
- raczej nie – obdarzył ją uśmiechem. Zapadła chwila ciszy, po której dziewczyna zadała nurtujące ją pytanie
- dlaczego prześladujesz mnie w snach?
- z tego, co słyszałem, prześladuje cię osoba o srebrnych oczach, moje są czarne.
- tak ale… - dziewczyna nie wiedziała, co powiedzieć. Nagle wszystko wydało jej się bez sensu – ale mam wrażenie, jakby kiedyś były srebrne..
- ciekawa teza, Cecily. Większość ludzi zakłada, że to włosy są farbowane
- a nie są?
- jak tatę kocham, nie!
- chciałeś powiedzieć „Jak Boga kocham”
- powiedzmy – Sam wzruszył ramionami. 
- więc mówisz, że to nie ty? W tych snach?
- tego nie powiedziałem.
- czyli to ty?!
- Cecily, czy ja ci wyglądam na Harry’ego Pottera?
- no.. nie. Ale to nic nie zmienia.
- wydaje mi się jednak, że zmienia dużo.
- na przykład? – dziewczyna powoli się irytowała.
- słyszałaś kiedyś o człowieku, który zsyła sny na kogoś nieznajomego, kogo widzi pierwszy raz w życiu?
- trzeci – poprawiła go Cecily
- jak to „trzeci”? – zdziwił się
- jeszcze wczoraj na zajęciach. Poza tym jestem pewna, że gdzieś już cię widziałam, tylko nie mogę sobie przypomnieć gdzie…
Sam tylko wzruszył ramionami. Cała ta rozmowa wydawała się Cecily bardzo dziwna. Ale Sam ją zaintrygował.

- dobrze, na dzisiaj wystarczy. Do zobaczenia jutro Cecily. Nie musisz dzisiaj przychodzić na normalną terapię, zrób sobie wolne, odpocznij.

Cecily wstała z krzesła i skierowała się do drzwi. Sam podbiegł i otworzył je. Ich spojrzenia znów się spotkały.
- miło było cię poznać, Cecily. Mam nadzieję,  że niedługo znów się zobaczymy – uśmiechnął się delikatnie.
- mi również. – zamknęła drzwi. Cóż za dziwny chłopak!  

piątek, 16 grudnia 2016

5. opowiadane 4

dziś wyrobiłam się z rozdziałem na czas i jestem z tego niezmernie dumna :)  

Czuła, jakby wszystkie mięśnie nagle zastygły w połowie ruchu. Czuła nadchodzący atak paniki. W jednej chwili zebrała resztkę sił i wybiegła z sali, w której miały odbywać się zajęcia, na korytarz.
Kiedy tylko wydostała się na zewnątrz poczuła mocne szarpnięcie za lewy nadgarstek. Zamachnęła się wolną ręką, trafiając prosto w noc przeciwnika. Kimkolwiek był, była pewna ,że chce ją skrzywdzić. Jej ręka była wolna, bo napastnik próbował  zatamować krwawienie z nosa. Dopiero po chwili dotarło do niej, kto sto przed nią. Nie był to żaden groźny człowiek, ani ochroniarz. To był Henry, który miał teraz nietęgą minę.
- matko, Henry, przepraszam! – wykrzyknęła. Panika zniknęła tak samo szybko, jak się pojawiła.  – nie wiedziałam, że to ty!
- dobra, to tylko trochę krwi – powiedział, co zabrzmiało dość śmiesznie, bo uciskał nasadę nosa. – raczej nie jest złamany – wzruszył ramionami i wyciągnął z kieszeni chusteczkę.
- naprawdę myślałam, że to ktoś inny… tak mocno mnie złapałeś!
- co tu się dzieje?! – zapytała ostrym tonem panna Parkes, wychylająca się zza drzwi.
- to tylko atak paniki, zaprowadzę ją do pana Smitha. – szybko odpowiedział jej Henry nie odwracając się w jej stronę.
- no… dobrze, tylko szybko – niepewnie podsumowała kobieta. – żebym nie miała przez was problemów. Henry, opuścisz dzisiejsze zajęcia z gościem specjalnym..  – na słowa „gość specjalny” dziewczyna drgnęła.
- to nic, panno Parkes. – uciął chłopak. Wziął Cecily pod ramię i szybkim krokiem odeszli.

Tuż pod gabinetem terapeuty Henry wyszeptał jej na ucho - jesteś pewna, że chcesz tam wejść?
- chyba dam radę – próbowała brzmieć stanowczo.
- Cecily? Ty tutaj o tej godzinie? – zapytał pan Smith patrząc na zegarek
- przyprowadziłem ją, bo miała napad paniki – odpowiedział za nią Henry. – prawie złamała mi nos.
- dziękuję, Henry. Możesz iść. – chłopak wyszedł, a Cecily usiadła na fotelu.
- tego dawno nie było, co Cecily? – zapytał terapeuta niemal z uśmiechem na twarzy.  – zaczynałem się zastanawiać czy jest sens dłużej cię tu trzymać…
- mniejsza z tym, panie Smith – ucięła dziewczyna – chodzi o to, że ja chyba sobie coś przypomniałam – terapeuta spojrzał na nią z zaciekawieniem
- ten gość specjalny z zajęć… wydaje mi się, jakbym już go widziała. Te oczy…
- czy to te oczy, które widzisz w snach?
- no właśnie nie, mają inny kolor. Ale i tak poczułam, że on ma coś z tym wspólnego. Nie mam pojęcia co, ale wiem, że coś ma.
- co poczułaś, kiedy go zobaczyłaś?
- jakbym zamieniła się w bryłę lodu. A później byłam w stanie tylko stamtąd uciekać. Henry próbował mnie zatrzymać, zanim zrobię coś głupiego i w efekcie uderzyłam go w nos.
- Cecily, wydaje mi się, że ten chłopak, gość specjalny, może mieć duży wpływ na twoją terapię. Myślę, że powinnaś się z nim spotkać. Ale jeszcze nie dziś.

Dziewczynę zamurowało. Ma się spotkać z kimś, kto przyprawia ją o ataki paniki? Zaczęła się zastanawiać, czy pan Smith sam nie potrzebuje pomocy psychiatrycznej.

Była niemal stuprocentowo pewna, że ten srebrnowłosy chłopak jest przyczyną jej choroby. Ale żeby dowiedzieć się dlaczego, musiała stawić mu czoła. 

ten rozdział jest jeszcze w miarę tajemniczy, ale nie chciałam za szybko wprowadzać akcji :) sam srebrnowłosy chłopak jest tajemniczy, więc nie podam go od razu na tacy :)